Czasami dostaję pytania, dlaczego nie popierasz tego cudownego polityka, albo tej super partii? Przecież jak partia Y nie wygra, to będzie tragedia, bo wtedy wygra partia X. I tak dalej.
No więc, powodów jest wiele, o części pisałem tu już wcześniej. Ale najważniejszy wynika z tego, że dość już się naoglądałem tego, co polityka partyjna robi z ludźmi. Jak zamienia ich w bezmyślnych, często sfanatyzowanych kibiców, którym się wydaje, że jak nawrzeszczą na kolegę, sąsiada, czy członka rodziny, to wówczas nastąpi jakaś cudowna przemiana i ta osoba się „nawróci” na jedynie słuszną opcję. To przypomina walkę sekt religijnych. Każda przekonana o swojej wyższości.
Te podziały, które są wśród nas wprowadzane są o wiele groźniejsze, niż to co nawywijają czasem politycy. Utrudnia zjednoczenie się wokół realnie ważnych dla nas tu na dole spraw, a nie wirtualnej rzeczywistości tworzonej w stolicy.
Żeby w ogóle działać skutecznie, musiałem odrzucić tego rodzaju myślenie. I pracować nad tym, żeby partyjniactwo nie przeszkadzało nam w konkretnej robocie na rzecz zmiany. Dlatego w naszych organizacjach jest zakaz dyskusji na tematy w rodzaju „kto na kogo głosował”, albo „która partia zbawi Polskę”. A także zakaz wstępu dla partyjnych agitatorów, którzy nie raz i nie dwa próbowali nam się wciskać na spotkania z ulotkami wyborczymi. Zazwyczaj pojawiają się wkrótce przed wyborami a po wyborach szybko tracą zainteresowanie tematem.
Gdybyśmy takiej dyscypliny nie wprowadzili, to zablokowałyby nam działania wieczne sekciarskie awantury. Nigdy nie było to łatwe, przez lata to „kibicostwo partyjne” próbowało wypłynąć. Co i rusz ktoś wyskakiwał z tekstem w rodzaju „a trzeba było głosować na partię X to byście teraz tu nie siedzieli”. Ten przykład pokazuje bardzo dobrze, jak obecny model polityczny prowadzi do samoosakrżeń, że niby to przeciętny, wyzyskiwany przez kapitał i landlordów człowiek jest wszystkiemu winny, bo „źle głosował”, jest „niedostatecznie dobry”, a system wspaniały.
Na szczęście zawsze znajdowaliśmy w tej strategii sojuszników wśród zwykłych ludzi. Często odczuwali ulgę, że można zajmować się polityką (np. mieszkaniową), bez ciągłego odwoływania do partyjniactwa i medialnej piany politycznej, którą jesteśmy nieustannie karmieni. Krzykaczy wcale nie jest tak wielu i ludzie mają ich szczerze dość, dlatego są szybko uciszani i sprowadzani na ziemię. Zajmujemy się tematami, które nas łączą, tym, co dobrego możemy zrobić dla siebie, swojej grupy społecznej, swojej klasy, ale nie czy dobrze spełniamy się w roli rycerza walczącego bez wynagrodzenia na rzecz jakiegoś bossa partyjnego pierdzącego w stołek w parlamencie.
Paradoks tej strategii polega na tym, że jest bardzo polityczna, tak naprawdę jest polityczna sensu stricto, a jednocześnie nie opiera się na mainstreamowym rozumieniu polityki. Dlatego, nawet osoby, które gdzieś tam powiedziały, że głosowały na partię X, u nas potrafią bardzo gwałtownie występować podczas protestów sprzeciwiającej się polityce tej partii, jeśli źle działa w interesującym nas obszarze. Hierarchia wartości jest przywrócona z głowy na nogi. Najpierw nasz interes, najpierw konkret, tu i teraz, a polityczne bajki to już dla zainteresowanych tego rodzaju twórczością.
Ludzie się tego powoli uczą, ale uczą się chętnie. Wszędzie dostają przekaz, że musi być wódz, szef, kierownictwo, które powie im co mają robić i będzie wciskać im, że interes kierownictwa jest ich interesem. Tutaj, w praktycznym działaniu, uczą się, jak walczyć samodzielnie we własnym interesie. To wygląda na oczywistość, ale wcale nie jest takie oczywiste dla wielu osób przy pierwszym podejściu, bo tresowano ich do roli poddanego. Ale szybko rozpoznają, że przecież to jest najrozsądniejsza postawa, jaką człowiek może przyjąć.
Tak samo jak to, że bez względu na to jaka ekipa będzie rządzić, trzeba będzie o swoje się szarpać i pilnować realizacji. Dlatego nasze organizacje nie wyparowują w momencie przejęcia władzy przez „słuszną partię”, bo po pierwsze takiej nie ma, po drugie zawsze jest coś do roboty w tym grajdołku.
A żaden polityk ci tyle nie da, ile sobie sam wywalczysz wespół z innymi. Ponad partyjnymi podziałami. Dlatego raczej nie oczekujcie, że ja tu będę zajmował się kryptoagitacją na rzecz jakichś polityków czy partii. Niestety za dużo mamy publicystów na sztywno związanych z jakąś ekipą. I zamiast analizować rzeczywistość z perspektywy interesów zwykłych ludzi, analizują pod kątem tego, co opłaca się ich ulubionej politycznej frakcji. To prowadzi do wykoślawionej perspektywy i wypaczonego obrazu świata.
Xavier Woliński