– Cóż szkodzi obiecać? – odpowiedział poseł Witek z KO, na pytanie Agnieszki Gozdyry czy nie wprowadzą już żadnych nowych podatków. Wszystkich zatkało, łącznie z prezesem Kaczyńskim, który zapewnił: „Szanowni państwo, słowo honoru, że to nie na zamówienie naszego sztabu”.
PO zachowuje się, jakby nie chciała wygrać. Ale winą obarcza wszystkich poza sobą:
– Czego nam zabrakło? Tutaj mam absolutne pretensje do mieszkańców Bydgoszczy, Zielonej Góry, Gorzowa, mojego Szczecina. Nas było za mało przy urnach. Nie cieszcie się, że Trzaskowski wyraźnie wygrał w tych miastach i województwach, tylko zastanówcie się, dlaczego było was o 4–6 proc. za mało – narzekał poseł Nitras w RMF FM.
Po zdobyciu władzy na hasłach, jeśli nie socjaldemokratycznych, to przynajmniej socjalliberalnych, gwałtownie skręcili w prawo (wczoraj przykładowo znowu przedłużyli zawieszenie prawa do azylu). I najwyraźniej tak się w tym pogubili, że potykają się o własne nogi.
Wystawili Trzaskowskiego w wyborach, który okazał się już mocno nieświeżym produktem marketingu politycznego przygotowanym na inne czasy i inną opowieść. Dlatego wygląda na zagubionego w czasie debat. Nie potrafi dostosować się wizerunkowo do nacjonalistyczno-militarystyczno-autorytarnego zwrotu Tuska.
PO jest w fazie końcowego SLD, którego podstawowym problemem był brak wiarygodności. Dlatego „Cóż szkodzi obiecać?” to hasło, które się od nich już nie odklei, bo doskonale obrazuje ich obecną sytuację.
SLD zdobyło gigantyczne poparcie i zdobyło władzę na socjaldemokratycznych hasłach, krytyce biedy i zapaści, do której doprowadziły rządy solidarnościowych balceroidów z AWS-UW. Ludzie już nie mieli wyjadać ze śmietników, jak obiecywał Miller. No, a skończyło się, jak to w Polsce, skrętem w prawo po wyborach. I w pewnym momencie tak przegięli i w takim stopniu utracili wiarygodność, że nic już nie było w stanie przekonać ludzi do zmiany zdania na ten temat. Cokolwiek by nie zrobili, szli na dno. Z tym bagażem braku wiarygodności zresztą lewica boryka się do dzisiaj.
I PO zbliża się do tego samego momentu. Rząd staje się coraz bardziej niepopularny i w coraz mniejszym stopniu budzi zaufanie. A PO zachowuje się, jakby mieli zawsze rację, niejako z boskiego nadania. Stąd absurdalna wręcz arogancja i buta.
I teraz robią coś zupełnie zadziwiającego w tej sytuacji. Atakują już nie tylko konkurencyjne elektoraty, ale nawet swój własny. Generalnie zawsze uważałem, że atakowanie przez polityków i ich fanbojstwo ludzi głosujących inaczej jest głupotą. Ludzi trzeba przekonywać swoimi działaniami, a nie wyzywać od najgorszych, bo ośmielili się mieć inne zdanie nad urną. Ale oni teraz atakują już nawet tych, którzy na nich głosowali. Jak to określić?
Ktoś powie, ale PiS też jest niewiarygodny i butny. Owszem. Ale często dotyczy to rzeczy dla ludzi drugorzędnych typu: politycy zgarniają dla siebie. No, przełomowe odkrycie to nie jest. Natomiast PiS wyrobił sobie taki wizerunek, że jak obieca np. 500 plus, to będzie 500 plus, jak obieca minimalną na śmieciówkach, to będzie minimalna na śmieciówkach (a dla wielu jej wprowadzenie zmieniło radykalnie warunki bytowe, o czym zapomina tzw. klasa średnia). To nic, że jak w każdym tego rodzaju przekonaniu jest sporo fantazji, bo można wyliczyć, że gdzieś nie dowieźli (np. w mieszkaniówce). Ale dowieźli tyle, że ludziom się utrwaliło, że robią rzeczy, które obiecali.
Natomiast koalicja rządowa, z PO na czele, poza jakimiś ogryzkami i obietnicami, nie potrafi żadnych ważnych rzeczy ważnych dla swoich wyborców zrealizować, a w przypadku praw człowieka mamy wręcz dalszą degenerację. Ludzie są po prostu rozczarowani, co ma odzwierciedlenie w sondażach.
Tymczasem winni są zdaniem PO i ich fanatycznych zwolenników wszyscy poza nimi. Lewaki, Duda, dziennikarze, koalicjanci, wyborcy konkurencji, a nawet ich właśni wyborcy. Czy w ten sposób zachowują się poważni ludzie?
Xavier Woliński