Cuchnące konserwatywne bajoro

Zdjęcie z manifestacji w Łodzi. Źródło: Legalna aborcja

„Aborcja! Tak!” Z takim hasłem ludzie przyszli pod Sejm, żeby przypomnieć obibokom i oszustom, po co w ogóle tam siedzą.

Wczoraj oprócz Warszawy protesty odbyły się w kilku innych miastach (Olsztynie, Szczecinie, Krakowie, Łodzi i Poznaniu, a we Wrocławiu był już wcześniej). Nie trzeba tłumaczyć wam zbyt wiele o, co chodziło. Bezpośrednią przyczyną demonstracji było celowe bumelanctwo niektórych posłów tzw. koalicji, przez których nie przeszła ustawa dekryminalizująca pomocnictwo w aborcji.

Nie była to ustawa idealna, wielokrotnie w komisjach zmieniana i psuta, żeby była bardziej strawna dla konserwy. I tak to nic nie dało, zabrakło dosłownie kilku głosów.

Teraz Tusk opowiada bajki, że nie było możliwości przegłosowania tej ustawy minimum. Gdyby wszyscy posłowie, których osobiście wciągnął na listy wyborcze, zagłosowali „za”, to by nie było problemu i ustawa by przeszła.

– Nie miałem oczekiwań co do Romana Giertycha, że zmieni poglądy w sprawie aborcji. Bilans dokonań Romana Giertycha jest zdecydowanie korzystniejszy jeżeli chodzi o całość jego zaangażowania w pracach Sejmu — powiedział wczoraj Donald Tusk.

A więc innymi słowy, Tusk oszukał, mówiąc przed wyborami, że poparcie dla aborcji jest warunkiem znalezienia się na listach wyborczych jego ugrupowania. Skoro z góry wiedział, że Giertych zdania nie zmieni w tej sprawie i nawet od niego tego nie oczekiwał, to znaczy, że te obietnice to od początku był wyborczy pic na wodę.

Czyli mówmy wprost. Tusk i kierownictwo PO osobiście odpowiada za to, że ta ustawa nie przeszła. Łatwo zwalać na PSL, na jakichś pojedynczych posłów. Dla Wodza to jest wygodne, kiedy gniew jest ukierunkowany na przystawki, a nie PO i jej kierownictwo.

Czy czuję się zaskoczony? Oczywiście, że nie. To nie pierwszy taki jego manewr. Już kilkanaście lat temu obiecywał cuda, ale jednocześnie brał na wyborczy pokład twardą konserwę, wiedząc, że prawica PO-wska zablokuje wszelkie zmiany.

Tusk to jest klasyczny konserwatysta, nie lubi żadnych zmian, woli status quo. Ale jednocześnie wie, że potrzebuje głosów tzw. „progresywnych” wyborców, więc w czasie kampanii opowiada baśnie o związkach partnerskich, aborcji, czy poszanowaniu praw człowieka. Za każdym razem.

A potem za tą konserwą, z którą rządzi, się chowa i mówi: to nie ja, to tamci blokują. No co zrobisz, nic nie zrobisz, taka jest „logika polityki”, realpolitik.

I wszystko zamienia się w stojące, cuchnące bajoro, w którym nic się nie zmienia. A potem wygrywa PiS. I tak cykl zaczyna się od nowa. Straszenie potwornym PiS znowu zapędza ludzi do urn, Tusk obiecuje, że wprowadzi Polskę wreszcie do XXI wieku, ale jednocześnie świadomie kolekcjonuje sobie konserwatystów na listach, czy wśród koalicjantów, którzy takie „radykalizmy” zablokują.

Xavier Woliński