„USA wstrzymały pomoc wojskową dla Ukrainy” – donoszą media. To ja może dodam, że wstrzymały zasadniczo od razu po inauguracji Trumpa, bo żadna nowa pomoc militarna od tego czasu się nie pojawiła. To, co zablokowano, to resztki tego, co zostało obiecane przez poprzednią administrację.
Oczywiście znowu powracają „genialne” analizy, jak to Zełenski mógł ubrać garnitur, albo uklęknąć przed Trumpem w Gabinecie Owalnym i to zmieniłoby bieg wojny i oblicze ziemi, tej ziemi.
Ciągła psychologizacja i indywidualizacja oraz popanaliza. Otóż to nie ma większego znaczenia, co zrobił, a czego nie zrobił Zełenski. Trajektoria polityki USA jest znana od dawna. Celem tego kraju nigdy nie było realizowanie celów rządu ukraińskiego, tj. odzyskanie terenów zajętych przez Rosję, albo dawanie im jakichś twardych gwarancji bezpieczeństwa. Chodziło o osłabienie Rosji, a nie wygraną Ukrainy. I to było widać, choć mniej ostentacyjnie już za Bidena, czy nawet pewne zalążki tego u Obamy w 2014.
Cel zasadniczo został osiągnięty, więc w Białym Domu już wcześniej zaczęto myśleć, jak się z tego prędzej czy później wymiksować. To nic nowego. Wszak Biden nie miał żadnych problemów z porzuceniem na płycie lotniska sojuszników w Afganistanie. To jest stała polityka USA, a nie żaden „szok”.
Biden miał zamiar zrobić to stopniowo, Trump szokowo. Ale reorientacja polityki amerykańskiej na Pacyfik jest też znana co najmniej od czasów Obamy. U ekipy Trumpa pojawia się coś jeszcze. On uważa, że nawet Chiny to jest kwestia drugorzędna.
Wcale nie chce wchodzić w jakieś konfrontacje militarne z Chinami. Wizja, że USA wywoła III wojnę światową o Tajwan, jest mało prawdopodobna. Dlatego już za Bidena zmuszono Tajwan do przeniesienia części produkcji do USA. Na wszelki wypadek.
Może wyjaśnię to szerzej. Chodzi o tajwański TSMC, a to nie jest zwykła firma. To jest perła w koronie tajwańskiego przemysłu elektronicznego i zasadniczy powód, dla którego USA ewentualnie chciałaby bronić tej wyspy. Dlaczego?
TSMC to największy na świecie producent układów scalonych (mikrochipów) na zlecenie. Firma specjalizuje się w wytwarzaniu półprzewodników, takich jak procesory, układy graficzne czy chipy do urządzeń mobilnych, dla innych przedsiębiorstw, które projektują te technologie, ale nie posiadają własnych fabryk. TSMC nie projektuje własnych chipów, tylko produkuje je według specyfikacji klientów, takich jak Apple, AMD, NVIDIA czy Qualcomm.
Firma kontroluje ponad 50% globalnego rynku foundry, a w segmencie zaawansowanych technologii (poniżej 10 nm) jej dominacja jest jeszcze większa, sięgając nawet 90%. Żaden inny producent nie jest w stanie dorównać jej skali i precyzji w tym obszarze.
A więc żadna rewolucja AI, czy inne wizje USA o dominacji technologicznej aktualnie nie byłyby możliwe bez tajwańskich fabryk. Dopóki Tajwan ma na to niemal monopol, dopóty będzie to stanowić dla nich tarczę obronną. USA boją się stracić te fabryki na rzecz Chin.
Ale jeśli TSMC przeniesie produkcję do USA, Tajwan stanie się drugorzędną wysepką, a ich los będzie tak samo interesował Trumpa jak Ukraina. Najważniejszym celem obecnej ekipy jest skupić kluczową produkcję w USA. Chipów, samochodów, czegokolwiek.
Jego wizja świata polega na tym, że podzieli się z konkurencyjnymi mocarstwami kawałkami tortu, a nie że będzie toczył z nimi wojny. Dlatego jego agresja skierowana jest nie na Chiny czy Rosję przede wszystkim, ale na (byłych) sojuszników. Choćby dlatego, że wielu sojuszników będzie sprawiać kłopoty w ustaleniu nowego porządku światowego. Ci zaś uzależnieni na wiele sposobów od USA, z powodu własnej durnoty, wystawili się na żer hegemona. Stąd ataki na kraje UE, na Kanadę, Meksyk, czy wreszcie brutalne ataki na Ukrainę.
Kraje europejskie, czy sąsiedzi USA to mają być po prostu przestrzenie kolonialnego podboju. To, co najlepsze gospodarczo ma być skoncentrowane w USA, a reszta ma być przestrzenią zbytu amerykańskich towarów, papki popkulturowej i ewentualnie źródłem zasobów.
To jest przecież ewidentne. Żeby rzucić na kolana kraje Unii nie trzeba żadnej wojny, właśnie z powodu tego uzależnienia. To o wiele łatwiejszy kąsek do zdobycia, niż szarpanie się z Chinami, które mogą się odwinąć.
Ukraina w tym kontekście jest po prostu poligonem doświadczalnym tej polityki. Musi zostać przeczołgana, żeby reszta widziała, do czego USA są zdolne względem byłych sojuszników. Żeby się bali i podporządkowali się hegemonii.
Wszyscy skupili się na prowokacji ze strony JD Vance, a mało kto zwrócił uwagę na reakcję Trumpa, kiedy Vance chciał już przerwać tę wymianę zdań i wrócić do tematu. Trump wówczas zareagował:
„Ale widzisz, myślę, że dobrze się stało, że Amerykanie zobaczyli, co się dzieje. Myślę, że to bardzo ważne. Dlatego tak długo to ciągnąłem”.
To prawda, cały ten cyrk przed kamerami był bezprecedensowo długi. Coś, co zwykle jest parominutowym przedstawieniem dla mediów i dość szybko się kończy, tutaj rozciągnięte zostało na kilkadziesiąt minut. Trump, który cały czas kontrolował sytuację, przeciągał to celowo, czekając, aż nadarzy się okazja do publicznego zrugania Zełenskiego w celu pokazania siły. Sama umowa, którą mieli podpisać, była tak miałka i wodnista, że nie miała w ogóle żadnego znaczenia. Była tylko pretekstem dla tego przedstawienia.
Nawet gdyby ją podpisali, to niczego by nie zmieniło, bo USA w niej do niczego się celowo nie zobowiązywały. To by byłoby drugie „memorandum budapesztańskie”. Afganistanowi jakoś nie pomogła umowa z USA na wydobycie metali rzadkich zawarta, a jakże, przez Trumpa w miłej atmosferze. Nikt prawie o niej już nawet nie pamięta. Choć być może pamięta dyplomacja ukraińska, sądząc z jej sceptycyzmu.
Jeszcze raz powtórzę, nie ma znaczenia, jak ubrał się Zełenski, jak bardzo bić pokłony będą Polacy w Waszyngtonie, czego by nie obiecał im Trump, jeśli interesy tych krajów wejdą w kolizję z wizją świata USA, to porzuci ich jak innych byłych sojuszników w ciągu paru dni. Jeśli więc ktoś uważa, że USA będzie wojować z Rosją o „przesmyk suwalski” nie bardzo chyba rozumie, co się właśnie dzieje.
I żadne odwołania do „demokracji”, „wolności”, „wspólnej historii”, „plaż Normandii”, itd. tego nie zmienią.
Xavier Woliński