Czy libkom należałoby odebrać prawa wyborcze?

come in we re awesome sign Photo by Artem Beliaikin on Pexels.com

Powyżej to oczywiście prowokacyjne pytanie, odwracające powracającą opowieść wśród twardych libów na temat „merytokracji”. Tzn. w tym przypadku koncepcję, że wpływ na politykę powinni mieć wyłącznie świetnie wykształceni ludzie, znający się jednocześnie na ekonomii, polityce, geopolityce, fizyce, matematyce, statystyce i pięciowymiarowych szachach.

Co chwilę np. na Twitterze padają rozmaite propozycje ze strony fanatyków PO, że należałoby wprowadzić egzamin wyborcy, który w ich rozumieniu wyeliminowałby wyborców PiS z rozgrywki. Sami oczywiście znają się na wymienionych przeze mnie sprawach w większości na poziomie zerowym. To znaczy, zwłaszcza ekonomia jest u nich tożsama z wiedzą czerpaną z wpisów Balcerowicza.

Gdyby więc rzetelnie przeprowadzić taki test, sami w większości by go nie zdali, a więc sami pozbawiliby się praw wyborczych.

Czytałem ostatnio dobry wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z  Piotrem Wójcikiem. Fragment sporo mówi na temat tego jak politykę i gospodarkę rozumie przeciętny wyborca:

„Piotr Wójcik: Jedni i drudzy kłamią. Trochę bardziej chyba jednak strona opozycyjna. Gdyby rządziła PO, to większość komentatorów pisałaby zupełnie inne rzeczy.

Jakie?

Niuansowaliby, że jest ileś zewnętrznych czynników inflacji, przypominaliby, że w trakcie pandemii trzeba było prowadzić ekspansywną politykę pieniężną, bo nikt nie wiedział, jak to się skończy. Teraz w ogóle nie ma takich głosów. Te same osoby, które krytykowały, że NBP nic nie robi z inflacją, teraz załamują ręce, że raty kredytów wzrosły. To absurdalne.

A ci drudzy?

Tak samo, tylko na odwrót. Po stronie pisowskiej dominuje prostacka narracja propagandowa: „Inflacja ma twarz Tuska”. Na to Platforma coś odpowie o czereśniach po dwieście złotych. I tak to się kręci”.

Jednym słowem się kręci bezczelny i bezrozumny partyjny agitprop, mylony przez niektórych z wiedzą i rozumieniem skomplikowanych kwestii związanych z gospodarką, w tym przyczynami inflacji.

Od dawna mam inną propozycję. Uważam, że obecne problemy i ogłupienie wynikają z problemów strukturalnych. Struktura polityczna wynika ze struktury ekonomicznej. Partie i politycy to tylko inna forma towaru, który na rzekomym „wolnym rynku” jest nam lansowana za pomocą „marketingu i reklamy”. W ten sposób ludzie „kupują” produkt polityczny opakowany w ładne pudełka wciskane mu poprzez zmasowaną obróbkę propagandową. Ma to tyle wspólnego z „wolnością wyboru”, co wolność wyboru na rynku. System opiera się więc nie na „dążeniu do najlepszego z możliwych rozwiązań”, ale „ryciu baniaków ludzi tak długo aż nasi wygrają”.

Tak więc można się oburzać, że tak to wygląda, ale czy może wyglądać lepiej bez ruszenia struktury? Moim zdaniem nie. Może być wyłącznie gorzej bez tego kroku.

Ludziom nadal będzie się wydawało, że „wiedzą, co się dzieje” po obejrzeniu 20 minut Faktów/Wiadomości albo przeczytaniu wpisu „eksperta” na Twitterze, względnie artykułu w tygodniku agitującego za tą czy inną partią.

Bardzo rzadko trafiają się ciekawe teksty, które się tym mechanizmom próbują przyglądać trochę z boku. To są pojedyncze osoby.

Xavier Woliński