Jak zapowiadałem, mieliśmy spotkanie ze studentami i studentkami na Uniwersytecie Wrocławskim. Z kolegą z Akcji Lokatorskiej przedstawialiśmy sytuację na rynku mieszkaniowym i naszą „walkę o mieszkania”.
Staraliśmy się, żeby to nie był suchy wykład, tylko dynamiczna rozmowa, więc sporo dowiedzieliśmy się o tej grupie kilkudziesięciu pierwszorocznych studentów i studentek. Przede wszystkim trochę im opowiadaliśmy świat, który właśnie poznali na swojej skórze. Na pytanie ile osób wynajmuje, zgłosiła się przytłaczająca większość sali. Na pytanie ile osób liczy na własne mieszkanie np. dziesięć lat po studiach, nie zgłosił się nikt.
Tak więc to była opowieść o świecie, w którym przyszło im żyć. Zarysowaliśmy im też kontekst historyczny, zwłaszcza że padło pytanie, dlaczego, skoro to jest jeden z najważniejszych problemów obecnie, jest tak słabo obecny politycznie i nic realnie się z tym nie robi. Tutaj ważne było zrozumienie tego, że zwłaszcza decydenci, żyją w nieco innym świecie. Oni w większość uwłaszczyli się na mieszkaniu, więc nie do końca rozumieją problem. A rządzą nami nie tylko osoby z tego pokolenia, ale też z grupy społecznej, która skorzystała na transformacji tyle, że wręcz teraz zajmują się rentierstwem osobiście. Czy jak to się ładnie nazywa „zajmują się inwestowaniem w nieruchomości”. A uczestniczą w tym osoby ze wszystkich formacji politycznych.
Żeby nie było tak jednostronnie, opowiedzieliśmy jednak też historię ludzi, którzy nie załapali się wówczas na to „eldorado” mieszkaniowe, czyli osoby z byłych mieszkań zakładowych i naszą wspólną z nimi walkę o uznanie faktu złodziejstwa, jakie się dokonało ich kosztem.
Tak więc to jest problem tyleż pokoleniowy, co klasowy. Tak czy owak, naszym celem było uświadomienie im, że jeśli sami i same nie zaczną zabierać głosu w debacie i same nie włączą się do kolektywnej walki o mieszkania, to samo z siebie raczej to nie spadnie z politycznego nieba. Właśnie dlatego, że większość polityków żyje w innej czasoprzestrzeni niż oni i one oraz reprezentuje inne interesy klasowe.
Bywaliśmy wielokrotnie dawniej na uniwersytecie z rozmaitymi tego rodzaju zewnętrznymi interwencjami, ale chyba po raz pierwszy spotkaliśmy się z tak dużym zrozumieniem i tak licznym gronem osób, które w większości nie za bardzo wierzy w baśnie, w które jeszcze wierzyło pokolenie moje czy starsze. Nie wstał ani jeden student, który by zaczął perorować, że przecież rynek wszystko sam załatwi. Co jest samo w sobie niezwykłe, bo przecież na każdym roku przynajmniej jeden taki mądrala zawsze się pojawiał. Dominuje raczej brak wiary w to, że to się „samo jakoś rozwiąże”, a co było mantrą powtarzaną przez polityków i głównonurtowych publicystów latami.
To jest budujące, teraz rzecz w tym, żeby przekonać te osoby do włączenia się do walki. Nie ma innej drogi. Przecież im nie obiecam, żeby się nie przejmowali, bo my to za nich załatwimy. Nie jestem politykiem, nie potrafię aż tak bezczelnie kłamać.
Xavier Woliński