Silni Razem i rozmaici agitatorzy PO-wscy od paru dni kolportują słowa Tuska o tym, że rzekomo się pomylił, podpisując nominację dla tzw. „neosędziego”, co wywołało znowu oburzenie w niektórych kręgach prawniczych.
Sprawa do pewnego stopnia branżowa. Ale pokazuje coś znacznie więcej niż awantura w środowisku sędziowskim. I dlatego ciekawa.
Winny tej sytuacji miał być oczywiście urzędnik, który podstępnie rzekomo podsunął mu dokument do podpisu, a nie dobry car. Śmieją się z fanów Putina, a sami mają identyczny schemat myślenia.
Tymczasem Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka z Onetu, którzy specjalizują się rozpoznawaniu zakulisowych rozgrywek na salonach tej czy innej władzy, opisują to tak:
„Zanim premier zgodził się na nominację dla neosędziego Krzysztofa Wesołowskiego w Sądzie Najwyższym, ministrowie z jego otoczenia odmówili zgody na powołanie na to samo stanowisko neosędzi Małgorzaty Manowskiej (która była pierwszą kandydatką, którą zaproponował prezydent Duda). To znaczy, że kancelaria premiera skrupulatnie pilnowała, kto ma dostać nominację. A to z kolei podważa tezę, że zgoda na Wesołowskiego mogła być przypadkowym efektem błędu”.
Ale machina propagandowa ruszyła w Internecie i każdy kto podważa słowa Tuska o rzekomej „pomyłce” jest atakowany przez jego fanbazę jako „kryptopisowiec”. Skąd my to znamy. Fanatyzm to ciężka przypadłość.
Swoją drogą nie mam pojęcia skąd ta tendencja, żeby ufać politykom na słowo. Przecież ci ludzie od młodości uczą się kłamać.
Xavier Woliński