Ostatnio wśród polskiej lewicy modna zrobiła się duńska partia socjaldemokratyczna, ponieważ wylansowała się jako ta niepoddająca się „politycznej poprawności w sprawie migracji”. Ma to być wzorcowa partia dla lewicy w Polsce. Wzorcowa oczywiście według prawicowego tłumu internetowego.
No więc, coś za coś. Przypomnijmy, że rząd Danii zdecydował w maju o stopniowym wydłużeniu wieku emerytalnego z obecnych 67 lat do 70 w 2040 r. Poparła ten ruch premierka z ramienia socjaldemokracji Mette Frederiksen. Notabene ona akurat przejdzie na emeryturę znacznie wcześniej. Posłowie i posłanki zapewnili sobie oczywiście wyjątek i te osoby, które zasiadały w parlamencie przez co najmniej rok przed 1 lipca 2007 roku, mogą przejść na emeryturę już w wieku 60 lat.
Frederiksen chwali się, że to i tak kompromis, bo pierwotne plany zakładały zmuszanie ludzi do pracy do 74 roku życia.
Ten duński system podwyższania wieku emerytalnego wynika to oczywiście ze starzenia się społeczeństwa i rosnącego gwałtownie niedoboru rąk do pracy. Więc w sytuacji niechęci do migracji, coraz częściej będzie stosowany kij w postaci „przypisania pracownika do kieratu”.
Europejskie systemy socjalne, zbudowane dzięki pracy migrantów w dużym stopniu, ulegają w tej sytuacji erozji. Przykładowo w Danii powstał problem z niedoborem szeregowych pracowników w systemie ochrony zdrowia.
Czytam w Copenhagen Post, że duński sektor opieki zdrowotnej stoi w obliczu poważnego kryzysu kadrowego i od 2022 roku odeszło nawet 20 procent, głównie młodych, pracowników. Przeciążeni pracą, pełnieniem nocnych dyżurów i opieką nad coraz liczniejszą grupą seniorów, pielęgniarki i asystenci rezygnują.
Gazeta celnie wskazuje źródło problemu: „Osoby starsze najczęściej korzystają z usług zdrowotnych, co prowadzi do większego popytu w tym sektorze. Z drugiej strony coraz więcej specjalistów przechodzi na emeryturę, podczas gdy młoda grupa wchodząca w wiek produkcyjny nie nadąża za tym wzrostem. Ta nierównowaga wywiera presję na sektor, który i tak jest już przeciążony pracą wymagającą wydłużonych zmian nocnych i weekendowych, szczególnie w przypadku pielęgniarek i pracowników opieki nad osobami starszymi”.
Gazeta podsumowuje to w ten sposób „Cały ten scenariusz rodzi szersze pytanie o państwo opiekuńcze krajów nordyckich. Obywatele płacą wysokie podatki, ponieważ ufają, że państwo zapewni zwrot w postaci różnych usług, w tym zapewni dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej”.
Innymi słowy, z jednej strony nacjonalistyczna polityka doprowadziła do przeciążenia pracą młodych ludzi, których jest po prostu za mało, z drugiej doprowadza do rozpadu usług publicznych, z których tak byli dumni. Jako że nie da się wycisnąć już więcej z ludzi, i choćby podnoszono im zarobki, wydajność tylko z tego powodu nie wzrośnie, powstaje poważna sprzeczność w tym systemie. A przecież opieka zdrowotna to tylko wierzchołek góry lodowej, którą jest coraz mniej młodych na rynku pracy.
Jak sobie poradził „modelowy rząd antyimigranckiej lewicy”? Oczywiście, jak zwykle: „w związku z tym rząd planuje rekrutację 1 000 pracowników z zagranicy”. Jak trwoga to do migranta.
Ale, jak pisze gazeta, luki kadrowe, zwłaszcza wśród pomocniczego personelu, stale się pogłębiają, w ciągu następnych 10 lat brakować będzie aż 15 000 pracowników w tym sektorze. Bez odpowiednich zasobów kadrowych grozi „zerwanie kontraktu społecznego” modelu nordyckiego państwa opiekuńczego.
Niektórzy powiedzą, co za problem, zwiększymy dzietność. Po pierwsze rozrodczość to nie jest automat, który można sobie dowolnie uruchamiać, w każdym razie bez użycia przymusu państwowego na dużą skalę i po prostu wprowadzenia systemu totalitarnego, po drugie procesy demograficzne rozwijają się przez dziesięciolecia i nie da się ich odwrócić pstryknięciem palca.
Innymi słowy, sami nie wiedzą, jak to rozwiązać, tyle że wam tego oczywiście nie powiedzą. Ale jakby co, zmusi się was do dłuższej i cięższej pracy, żebyście zastąpili ubytki w sile roboczej, po drugie zamknie się granice, żebyście nie uciekali, po trzecie po cichu sprowadzi się w razie czego migrantów, ale pozbawionych praw i poddanych publicznemu ostracyzmowi, żeby czasem się tych praw nie zaczęli domagać.
Xavier Woliński