Mój ostatni krótki wpis o „efekcie latte” wywołał sporo reakcji. Musiał trafić widocznie w jakiś nasz czuły punkt. Wiele osób ma dość zalewu pseudomądrości Wujków Dobra Rada, które sprowadzają się do wiecznego obwiniania, a zwłaszcza samoobwiniania jednostek z powodu problemów, które najczęściej mają społeczne przyczyny.
To, że wśród osób mnie czytających wywołał takie poruszenie, wcale mnie nie dziwi. Do takich ludzi trafiają moje teksty, krytycznych względem zastanej rzeczywistości i zalewu chłamu.
Niestety, ludzie, którzy produkują tego rodzaju kołczingowe, „zdroworozsądkowe” opowieści doskonale wiedzą, że o wiele więcej osób będzie chłonnych na tego rodzaju „proste triki”. Gdyby było inaczej, nie byłoby ich tylu w internecie i nie gromadziliby tylu ludzi na swoich eventach, gdzie czarują ludzi za pomocą „prostych porad”.
Dlaczego tak się dzieje? To po prostu jest zgodne z dominującą ideologią, która w innej formie (ale niekoniecznie treści) obecna jest w mainstreamowej narracji. „Każdy jest kowalem własnego losu”, „możesz liczyć tylko na siebie”, „tylko ty odpowiadasz za swoje życie” itd. Tego jest pełno w publicystyce, w „edukacji”, reklamach, itd.
Skoro dominująca opowieść skoncentrowana jest na jednostce, to jednostka odpowiada za wszystko. Znika gdzieś kontekst społeczny, wszak „społeczeństwo nie istnieje”, jak powiedziała klasyczna przedstawicielka tej ideologii. Musimy więc zmagać się ze wszystkim indywidualnie. Wszelkie kolektywne formy walki są „podejrzane”, „niebezpieczne” i „nieefektywne”, choć jest dokładnie odwrotnie.
Wyizolowanymi jednostkami łatwiej się rządzi i manipuluje. Dlatego dla klasy rządzącej jest tak ważne, żeby tego rodzaju złudzenia w ludziach podtrzymywać. I w to dopiero wchodzą rozmaici kołcze i guru, którzy są wykwitem pojawiającym się na podatnym podłożu. Sam siebie wyciągniesz za włosy z bagna niczym baron Münchhausen.
Jako że obecny system daje mało kolektywnych narzędzi oporu, a wręcz do nich zniechęca, ludzie szukają indywidualnych strategii, trafiając w końcu na rozmaitych szarlatanów.
Jest taki facet przykładowo, Rosjanin, który kręci na insta filmiki o tym, jak rozdaje paczki dolarów przypadkowo poznanym ludziom (pod warunkiem że polubili jego profil oczywiście). Jego insta w zasadzie opiera się tylko na tym jednym prostym triku. Codziennie kolejna osoba zostaje obdarowana prosto z jego samochodu, gdzie na tylnym siedzeniu jest cała góra takich paczek już przygotowana do rozdania.
Facet ma miliony obserwujących. Najwidoczniej bajka robi wrażenie na zrozpaczonych biedakach z całego świata, którzy błagają go, żeby wysłał im taką paczkę, bo nie mają na leczenie ciężkiej choroby.
Oczywiście facet nie rozdaje żadnych pieniędzy, tylko nieprawdziwe pieniądze „filmowe” (mają nawet stosowną, choć mało widoczną pieczątkę). Jego partnerka realizuje podobną metodę, choć ona specjalizuje się w pokazywaniu na insta „jak przyciągnąć do siebie pieniądze poprzez medytację”. Jest nieco mniej popularna, ale bez wątpienia bardziej niż tacy jak ja, którzy piszą „krytyczne” teksty czy memy o tym jak to wszystko wygląda.
Nie muszę dodawać, że para Rosjan żyje sobie jak pączki w maśle obecnie w USA. Zarabiają na tych biedakach faktycznie paczki z kasą i rozdają ją potrzebującym, czyli sobie.
Jako że żyjemy w antyutopii, ludzie wolą takie „utopijne” opowieści. Choć mówią nam jednocześnie, że to co tacy jak ja wam piszą, to jest „utopia”. To jeden z „prostych trików” jakie stosują, żeby odstręczyć ludzi od tych, którzy proponują im realne działania kolektywne. Jedyne, które okazują się być na dłuższą metę skuteczne, ale jednocześnie atakowane są jako „nierealistyczne”. Realistyczne natomiast jest wierzyć w obietnice bogaczy, polityków i religijnych guru.
Pisanie prawdy jest słabym biznesem, ale ktoś to musi robić…
Xavier Woliński