Najniższa płacy minimalnej podwyżka od lat, pracodawcy wreszcie odetchną! – cieszy się autorka Business Insidera w tekście „Pracodawcy wreszcie odetchną? To płaca minimalna w 2026 r.„. Niestety „eksperci ostrzegają”, że „ulga może być krótkotrwała, a część sektorów i regionów nie odczuje poprawy”.
Dla tych, dla których może to być zaskoczeniem: ulga dla biznesu, to obciążenie dla pracownika. Już Adam Smith ten prosty konflikt interesów zauważył w słynnym, ale rzadko w Polsce czytanym „Bogactwie narodów”. Zacytuję obszernie, bo ludzie często nie chcą uwierzyć, kiedy bez „dowodu” o tym wspominam:
„Robotnicy pragną otrzymać możliwie najwięcej, pracodawcy zaś chcą dać możliwie najmniej. Pierwsi skłonni są zrzeszać się, by podnieść płace robocze, drudzy zaś, by je obniżyć. Nie trudno jednak przewidzieć, która z tych dwóch stron we wszelkich zwykłych okolicznościach musi mieć przewagę w sporze i zmusi drugą stronę do przyjęcia swych warunków. Pracodawcy, jako mniej liczni, o wiele łatwiej mogą się zrzeszać”…
Niestety wciąż jest to wiedza stojąca niby na widoku, ale jednocześnie ukryta. Dostępna jest dla każdego, kto zada sobie trud zajrzenia za parawan neoliberalnej nowomowy. Tu perspektywa, którą przyjmuje autorka, jest jasna. Co interesujące, sama jest pracowniczką, więc dodatkowo mamy tu przejaw swego rodzaju syndromu sztokholmskiego.
„Szczególnie narażone są małe i średnie firmy, które nie mają kapitału na automatyzację. W branżach, gdzie praca ludzka jest trudna do zastąpienia — gastronomii, hotelarstwie czy handlu — każda podwyżka uderza wprost w rentowność” – notuje autorka.
No patrzcie państwo, a jakby płacili mniej, to by mogli w ten sposób zaoszczędzone środki przeznaczyć na automatyzację, czyli potem mogliby nie płacić pensji wcale, bo by dokonali redukcji zatrudnienia. Skandal z tą płacą minimalną, przez nią dalej muszą się męczyć z czynnikiem białkowym w procesie cyrkulacji kapitału.
Mogę autorkę w kontekście automatyzacji pocieszyć. Już teraz tak zwane AI potrafią wygenerować tego rodzaju teksty powtarzające takie obiegowe opinie bez większego trudu. To, z czym wciąż radzą sobie słabiej to perspektywa niszowa, jakieś nieszablonowe ujęcia. Powtarzanie neoliberalnych „oczywistości” nie sprawia maszynom już w zasadzie żadnej trudności, bo mamy wzorów od groma w polskim internecie. Innymi słowy, już teraz lub wkrótce być może przestanie być obciążeniem i kosztem dla pracodawcy, który automatyzując jej pracę, odczuje, jak sądzę, ulgę. Hura!
„Mniejszy wzrost minimalnego wynagrodzenia daje pracodawcom nie tylko finansowy oddech, ale również możliwość uporządkowania siatek płac. Przez ostatnie lata dynamika podwyżek doprowadziła do spłaszczenia wynagrodzeń: różnica między pensją początkującego pracownika a doświadczonego specjalisty stopniała do minimum” – ocenia autorka. Biedni szefowie! Przecież to nie od ich decyzji zależy podniesienie płac także tym bardziej doświadczonym pracownikom! Musieli „spłaszczyć”, dramat! Kiedyś było lepiej. Można było sprawiać wrażenie, że ci doświadczeni są doceniani, bo tym na niższych stanowiskach płacono grosze. Innymi słowy „biedni pracujący” są potrzebni, żeby ci wyżej czuli się niczym królowie życia. Inaczej się nie da, no po prostu się nie da.
W tekście oczywiście pojawiają się stałe elementy pojawiające się w tego rodzaju tekstach jak straszenie „spiralą płacowo-cenową” i „kosztami pracy”, ale te są już tak wyświechtane i tyle razy do nich się odnosiłem, że temat mnie nudzi w tym momencie. To, czego natomiast brakuje w tekście, to oczywiście głos strony pracowniczej, związków zawodowych. Debata publiczna o płacach w Polsce jest strukturalnie skrzywiona. Kiedy mówi się o zyskach firm, zaprasza się prezesów. Kiedy mówi się o płacach pracowników… również zaprasza się prezesów (lub przedstawicieli organizacji pracodawców, ewentualnie analityków bankowych), by ocenili, czy „gospodarka to wytrzyma”.
Trochę jest mi jednak przykro, że taki tekst napisała absolwentka antropologii kulturowej, jednego z moich ulubionych nurtów humanistyki. Wyposaża on bowiem w liczne narzędzia ułatwiające dostrzeganie struktur władzy, stąd też wymagać powinno się moim zdaniem nieco więcej od osób, które go skończyły. Tymczasem tutaj, zamiast krytycznej analizy, otrzymujemy reprodukcję dominującej perspektywy. To smutny dowód na to, jak rynek mediów potrafi stępić każdą wrażliwość, zamieniając badacza kultury w rzecznika kapitału.
Świat się kończy, zaprawdę powiadam wam.
Xavier Woliński