Głodzenie ochrony zdrowia trwa

close up photo of a stethoscope Photo by Pixabay on Pexels.com

Mam fiksację w kwestii funkcjonowania i finansowania systemu ochrony zdrowia. Osoby stale mnie czytające o tym zapewne wiedzą. Różne rzeczy mogą się walić, ale ochrona zdrowia ma działać i nie ma dla mnie poziomu środków, którego nie warto byłoby na nią przeznaczyć.

A teraz mamy kolejną odsłonę cyrku pod tytułem „ulgi dla bogatych” w postaci zmniejszenia im składek na NFZ. W sejmie odbyła się właśnie na ten temat debata i człowiekowi włosy stają dęba, słysząc, co te polityczne oszołomy opowiadały.

Rząd wprowadzić chce „reformę” w postaci takiej oto, że „przedsiębiorcy” będą płacić jeszcze mniejsze składki zdrowotne niż etatowcy. I o ile część tej (de)formy dotycząca przyszłego roku jest umiarkowanie kontrowersyjna, bo dotyczy tych słabiej zarabiających na JDG (choć i tu widać nierównowagę traktowania pomiędzy etatowcem a działalnością), a mnie zależy na tym, żeby wszystkim pracującym, obojętnie w jakiej formie, bidokom ulżyć, więc tu gardłować nie będę, choć tę nierównowagę zawsze należy podkreślić (jeśli ulżyć bidokom to też tym na etacie).

Ale libki zaliczyły odklejkę w kwestii „drugiego etapu reformy”, który ma wejść w życie w 2026 roku. Tu już mamy miliardy złotych prezentów także dla tych zamożnych i bardzo zamożnych, a nawet ekstremalnie zamożnych. Sumarycznie dziura w NFZ w ciągu 10 lat ma wynieść ok. 60 miliardów złotych!

Minister finansów Andrzej Domański opowiada, że to się jakoś „zatenteguje” po prostu przelewając kasę z budżetu. Ale problem polega na tym, że już teraz brakuje miliardów złotych na obsługę obecnych świadczeń, które trzeba będzie jakoś „zatentegować”, jeśli system ochrony zdrowia ma się nie zawalić do reszty. A więc należałoby raczej pomyśleć jak wycisnąć więcej kasy od bogatych na ochronę zdrowia, a nie robić im dodatkowe prezenty, które trzeba będzie finansować z budżetu.

Sama dyskusja na ten temat i jej forma jest po prostu niebywała. Na pytanie dlaczego zmiany w sprawie składki idą przyspieszonym trybem, odpowiedź była „bo przedsiębiorcy na to bardzo czekają”. A pracownicy na nic już chyba nie mają prawa czekać, nawet na wolną wigilię.

I tak mówi i PO i PiS! Ten ostatni wręcz wszedł w licytację z PO i chciał jeszcze kosztowniejsze zmiany wprowadzać. Ewidentnie wygląda na to, że opcja „przegraliśmy, bo zaszkodziliśmy kapitałowi” zaczyna w PiS przeważać, bo zaczynają momentami opowiadać jeszcze większe libkowe androny niż PO.

Nie wierzycie? – Praca musi się opłacać. Dlatego w obliczu braku rozwiązań rządowych dla przedsiębiorców ze strony rządu, jesteśmy za przywróceniem poprzedniego sposobu rozliczania składki zdrowotnej, który obowiązywał do końca 2021 r. – powiedział w czwartek w Sejmie poseł PiS Rafał Bochenek. Projekt zakłada, że podstawą wymiaru składki zdrowotnej będzie stała opłata ryczałtowa. Posłowie PiS oszacowali koszt zmian dla budżetu państwa na 9 mld zł (rocznie), czyli przebili PO.

„Praca musi się opłacać”. Czyli w Polsce pracują tylko „przedsiębiorcy” i im musi się opłacać, choćby jedyną pracą było sprawdzanie konta w banku raz w miesiącu. Miliony pracowników najemnych nie mogą liczyć na nic, nawet na drobny gest ze strony tej bandy, ale dla bogatych zawsze się znajdzie kasa.

To jest po prostu system klasowego, brutalnego wyzysku realizowanego przez obie sekty, na które podzieliła się rządząca nami niemiłosiernie elita. W dodatku, jeśli grzebią przy systemie ochrony zdrowia, to będzie to kosztowało ludzkie życie.

Xavier Woliński