Ostatnio jest głośno o sprawie doktoranta elitarnego wydziału Artes Liberales, który zgwałcił lub napastował, często nieprzytomne, studentki. Sprawę ujawnił Studencki Komitet Antyfaszystowski i szczegóły sprawy znajdziecie tam.
Wolę nie koncentrować się zanadto na kacie, bo szczególnie należy w takich momentach zwrócić uwagę na ofiary. Mam nadzieję, że szeroko rozumiane środowisko roztoczyło odpowiednią opiekę nad tymi osobami, bo dla nich ujawnienie sprawy jest z jednej strony przynoszące pewnego rodzaju ulgę, że wreszcie świat poznał prawdę, ale też jest odgrywaniem w kółko przeżytej traumy. Wiem, że zajmują się tym osoby wyspecjalizowane w tego rodzaju sprawach i o wiele bardziej kompetentne ode mnie.
Jak to zwykle u mnie bywa, chciałbym zwrócić uwagę na szerszy problem niż ten jednostkowy. To jest problem przemocy, także seksualnej, wśród ludzi tzw. elit. Nie będę tutaj rozwodził się nad żadnymi szczegółami sensacyjnymi. Z rozmów z rozmaitymi ekspertkami wynika, że przemoc ta jest dość powszechna.
Jak to jest, że człowiek elit, czasem o twarzy cherubina, może się okazać seryjnym gwłacicielem. I nikt nic nie wie i nie mówi.
Tymczasem wśród elit wcale mniej przemocy i patologicznych zachowań nie ma niż wśród biedniejszych. Narkotyki (do których dostęp elity mają łatwiejszy), alkohol, przemoc. Dlaczego więc mało o tym problemie w mediach? Dlatego, że to właśnie ludzie elit tworzą ten wizerunek. To im jest na rękę przedstawiać skojarzenia biedy z przemocą i gwałtami. Biedni mają być przedstawiani jako słusznie skazani na swój los, ludzie elit zaś mają być tymi, którzy z pozycji wyżyn moralnych i intelektualnych te „głupie, brudne, posługujące się bezmyślną przemocą masy” oświecają. Są biedni, więc są źli i w dodatki sami sobie na tę biedę zasłużyli. Bieda w naszym kraju uważana jest za formę kary za grzechy.
Ludzie elit posiadają potężne środki służące wyciszaniu różnych afer. Prawnik zastraszyć może żonę (oraz jej np. środowisko), że ją „puści z torbami”, jeśli złoży zawiadomienie w jego sprawie. To samo pan policjant, pan polityk, pan wykładowca itd. Wszyscy mają „kontakty”, albo udają że je mają i straszą swoje katowane często latami ofiary. Takie osoby posiadają często też dość spore środki finansowe, które ułatwiają wyciszenie sprawy.
Dlatego przestańmy straszyć dzieci obrazem „brudnego i brzydkiego obcego”. Najbardziej niebezpieczni są ci z najbliższej rodziny, ładni, uśmiechnięci, często inteligentni. „Przecież to doktorant, nie zrobi mi nic złego” – powiedziała jedna z napastowanych studentek. No właśnie nie.
Xavier Woliński