Siedzę na Muskowym Iksie głównie dlatego, żeby wiedzieć, co we głowach się kolebie i wrzucić też dla zainteresowanych link do swojego tekstu.
Ale przebywanie tam dłużej niż parę minut człowiekowi wypłaszcza mózg. Trolli pominę, bo nawet nie zwracam już na nich uwagi, ale najgorsze są rzeczy, które wypisują ludzie, którzy trollami zasadniczo nie są, ale znanymi publicystami, politykami, itd.
Ci sami ludzie śmieją się z tiktokerów, ale zachowują się znacznie gorzej. Ego przebija wszelkie poziomy, ludzie nawet z tytułami naukowymi się tam błaźnią publicznie, ale dostają za to jakieś lajki, więc błaźnią się dalej, bo dopamina.
Część publiczności przez chwilę nawet udawała, że się „obraziła” na Muska i przeszła masowo na bluskaja, ale sporo z nich już dawno wróciło. Dlaczego? To proste. Oni żywią się konfliktem z „tymi drugimi”, mówią, że nie lubią „hejtu”, ale właśnie to on ich nakręca, boksowanie się z „wrogiem” wirtualnie. Siedzą tam, żeby „dać się obrazić”, a potem pisać o tym, że ktoś ich obraził i kontratakować. I tak w kółko.
Iks jest szczególnie skonstruowany tak, że premiuje ciągłe wchodzenie w interakcje. Najłatwiej złapać polubienia nie tyle pisząc u siebie, ale wchodząc w gównoburze z przeciwnikiem politycznym. Wiem, testowałem, jak to działa. I tak to się nakręca. Nieustanne wzmożenie, które przepala ci mózg o wiele bardziej niż przewijanie tiktoków i rolek na insta.
Nie mam tam dużej publiczności, bo niespecjalnie lubię tę formę komunikacji. Nie lubię wchodzenia w ciągłe „spiny”. Mogłoby mnie to kręcić, gdybym miał jakąś nadzieję na poważną wymianę opinii i gdyby był w tym jakiś potencjał na zmianę. Ale tam siedzi głównie beton ideologiczny i ludzie, którzy chcą „orać”, „niszczyć” i przeciągać pod kilem wroga.
Uważam, że zdobycie bardzo dużej popularności na Iksie dotyczy albo osób już znanych wcześniej, które dostają zasięgi niejako automatycznie za samo nazwisko albo osób, które powinny się nad sobą zastanowić. Ponieważ, jak pisałem, zdobycie tam dużej popularności wynika z uzależnienia od tej formy interakcji i wchodzenia w nieustanne awantury. Najbardziej „zasięgowi” ludzie postują tam dziennie nawet kilkadziesiąt postów i generują potok komentarzy u innych użytkowników.
To nie pozostaje bez wpływu na to, jak dana osoba myśli i co w ogóle robi ze swoim życiem. A jeśli dodatkowo dotyczy to osób wpływowych, to ta forma uzależnienia ma potem przełożenie także na nasze życie. Nabuzowani, agresywni faceci (bo tacy tam głównie królują), potem nam piszą prawo i tworzą opinie publicystyczne w innych mediach.
Nawet próbowałem coś tam zdziałać, bo swoją misję widzę tak, żeby propagować bliskie mi wartości wszędzie, ale nie umiem się tam odnaleźć. Po prostu mnie to nudzi, bo to jest całkowicie dla mnie jałowe. Zdobywanie tam zasięgów spala mnóstwo energii, która można wydatkować na co innego. Na przykład działanie w terenie, przeczytanie książki, czy jakiegoś poważnego opracowania na dany temat, napisanie tekstu dla ludzi, którzy są tym zainteresowani, albo po prostu na rozmowę z kimś sensownym.
Będę tam, bo jestem na większości społecznościówek, ale to nie jest moja ulubiona przestrzeń. Osobiście wolę leniwie płynące treści, dłuższe, najlepiej z mapkami, wykresami i tabelkami, które „trawię” dłuższą chwilę (zamawiający u mnie recenzje mają ze mną trzy światy, ponieważ wiedzą, że trawię książki długo, bo ich nie „połykam”, tylko staram się analizować rzetelnie).
Na pewno nie będę tam spędzał całego dnia i wchodził w nieustanne gównoburze z ludźmi, którym się wydaje, że o czymś wiedzą (ale kiedy i gdzie mają tę wiedzę pozyskiwać, skoro całymi dniami siedzą na iksie? z samego iksa?). W dodatku chodzi o spiny, o których już następnego dnia nikt nie będzie pamiętał, łącznie z ich uczestnikami, bo przykryje je kolejna napinka, a potem kolejna. I tak bez końca.
Generalnie, jeśli nie musisz, nie polecam, jeśli zależy ci na zdrowiu swojego mózgu. I nie chodzi tylko o treść, chodzi o formę, w jakiej tam się wszystko odbywa. To jest szatkownica.
Xavier Woliński