Kaczyński,
kiedy jeszcze parał się jakąkolwiek głębszą refleksją polityczną, bo
teraz to już głównie reaguje na bieżące wydarzenia, lubił posługiwać się
pojęciem “imposybilizm państwa”.
Jego doświadczenie wskazywało,
że kiedy stajesz się premierem czy ministrem tak naprawdę niewiele
możesz. Twoja wola nie powoduje, że państwo, a z nim cała rzeczywistość
się ugina i kształtuje dowolnie. Osobiście uznałem to za ciekawe pojęcie
wskazujące na stan faktyczny. Tak po prostu jest. Wbrew temu, co
niektórzy sobie autorytaryści z praw i lewa wyobrażali na temat władzy
państwowej, zwłaszcza scentralizowanej. Tak jest i zmienić się tego nie
da.
Tymczasem Kaczyński całą swoją formację zaprzągł do walki z
wiatrakami. Uznał, że ten imposymbilizm to zło, które da się przełamać.
Dlatego dąży do podporządkowania wszystkich sfer życia, bo generalnie
samo życie jest niesforne i nieprzewidywalne, stawia opór, więc trzeba
je podporządkować. Co jest absolutnie niemożliwe. Można sprawiać
wrażenie, że kontroluje się wszystko, natomiast nie da się tego robić
realnie w sytuacji wysokiego stopnia złożoności rzeczywistości.
Osobie, która myśli w ten sposób jak Kaczyński, wydaje się, że wystarczy
prawo, dekret i nakaz żeby zmienić całą rzeczywistość. I już, wszystko
ugina się pod wolą władcy. A Kaczyński wcale nie jest w tym odosobniony,
bo we wszystkich frakcjach politycznych znajdziemy takie fantazje na
temat mocy.
No więc teraz widzimy tego efekty. Minister edukacji
wydał decyzję, że szkoły magicznie mają się przestawić na edukację
zdalną. I pyk. Problem rozwiązany “jak rękom odjoł” – by zacytować
słynnego mema o depresji i bieganiu. Nie ważne, że materialna
rzeczywistość natychmiast zwraca informację, że nie ma do tego warunków
technicznych. System edukacji na tak nagłą zmianę nie był przygotowany.
No, ale minister powie, że to nie wina “idei”, która zawsze jest
doskonała i zapisana w papierowym prawie. To wina rzeczywistości. Czyli
“głupich nauczycieli i uczniów, o rodzicach nawet nie mówiąc”. Jak
minister mówi, że się da, to ma się dać. I koniec tematu. Jak na
papierze jest zapisane, że szkoła przeszła na system zdalny, to
przeszła. A kto nie przeszedł ten sabotuje słuszną ideę.
No i tu
powstaje problem. Jeśli “doły” są zależne od woli władcy, a
rzeczywistość okazuje się mniej plastyczna niż ta wola, to zaczynają
udawać, że wszystko działa i raportują do ministra “wykonanie zadania”.
Wtedy minister uznaje, że sprawa załatwiona, bo zostało zapisane w
papierach, że wszystko działa. A to że nie działa, to nie ma żadnego
znaczenia, bo liczy się tylko to co ma urzędową pieczątkę.
To
działa nie tylko w systemie edukacji, ale wszędzie, w każdym złożonym
systemie. Tak samo jest w systemie ochrony zdrowia. Minister nakazuje,
że ma być tyle i tyle łóżek w szpitalu jednoimiennym, a skoro medycy
raportują, że tylu łóżek nie da się przygotować, to wina złych medyków, a
nie słusznej idei ministra, że przecież tyle łóżek potrzeba, więc mają
być. Tak samo z testami, maseczkami, czy respiratorami. Minister wydał
rozporządzenie, że ma być, to ma być. Koniec tematu.
Oczywiście,
są bardziej i mniej inteligentni ministrowie. Część nawet orientuje się,
że nie da się zrobić. Nie da się np. zrealizować wyborów w czasie
pandemii. Ale jeśli wola polityczna jest scentralizowana, to chyba nie
powiedzą centrum że się nie da, jeśli stanowisko im miłe. Więc będą się
wili jak piskorze w mediach i odpowiadali niejasno, jak dajmy na to
zrozpaczony minister zdrowia, który powtarza w kółko “za dwa tygodnie
wszystko się rozstrzygnie”, byle nie przyznać, że osobiście sam jest
przeciwny woli centrali.
Dlatego wszelkie wizje centralistyczne
są skazane na porażkę. Różne obszary złożonych systemów muszą działać
autonomicznie. Oczywiście przy założeniu koordynacji strategicznych
celów, ale nie mogą być uzależnione od woli centrum, które ma
ograniczone możliwości analizy ogromnej ilości zmiennych. Chyba, że ktoś
uważa Kaczyńskiego (lubi innego centralistycznego władcę) za cyborga o
nieskończonych możliwościach obliczeniowych. Ale nawet wtedy przecież
decyzje muszą uwzględniać czynniki etyczne, a nie czysto statystyczne.
Zwolenników centralistycznych rozwiązań i wiary w siłę dekretu
znajdziemy wszędzie. Nie tylko w PiS. Są to najczęściej osoby o niskim
poziomie zaufania do ludzi, głęboko lękowe, które w dodatku są
aroganckie, uważając, że po pierwsze są mądrzejsze od innych, po drugie
ludzkość to bydło, którym należy zarządzać. To jest bardzo interesujące,
że zwykle siebie, oraz swoich najbliższych nie uważają za część
“bydła”, a więc wyłączają z “ludzkości”, stając się w swoich
wyobrażeniach jakąś pozaludzką, wybitną rasą panów. A tymczasem są tak
samo, o ile nie bardziej głupi jak reszta ludzi. Wszak, skoro ludzie to
głupcy, to rządzący mądrzejsi nie są. A sądząc z badań, na szczyt
hierarchii wcale nie wdrapują się najczęściej “lepsi”, “mądrzejsi”,
bardziej przenikliwi, ale psychopatyczni.
Co by się mniej więcej
zgadzało, patrząc na losy ludzkości i jej obecny stan. Pytanie czy tak
ma pozostać już na zawsze, że głupcy będą rządzeni przez różnej maści i
politycznej proweniencji psychopatów?