Jowita to nadzieja na początek, nie koniec

Źródło: facebook.com/InicjatywaPracownicza

Sukces protestu okupacyjnego poznańskich (i nie tylko) studentów i studentek w obronie akademika Jowita może być i mam nadzieję, będzie przełomem mentalnym w tym kraju. W kraju, w którym dominuje wciąż przekonanie, że prywatyzować trzeba wszystko nawet jeśli niszczy to przyszłość młodych ludzi.

Już części ze studentów i studentek, których i które poznałem podczas ich wizyty we Wrocławiu jakiś czas temu, pogratulowałem. Uważam, że tego rodzaju sukcesy „skapują” na wszystkie walki społeczne. W przeciwieństwie do neoliberalnej teorii „skapywania” w której bogactwo rzekomo skapuje w dół, a tak naprawdę zasysane jest przez górę, która staje się coraz bogatsza. Tutaj mamy prawdziwe skapywanie i dyfuzję. Takie przypływy podnoszą wszystkie łodzie. Tak samo jak w walkach pracowniczych, wygrany strajk pracowników jednego zakładu wpływa na siłę przetargową pracowników innego zakładu.

Nie mam zamiaru tu pouczać młodsze osoby. Dobrze, jak sądzę, wiedzą, o co toczy się gra i dokąd zmierzają. Natomiast wydaje mi się, że warto wyjaśnić to widzom i czytelnikom. Nowy minister nauki miał piękną interwencję i na pewno zdobył sporo punktów wizerunkowych, co widać było po euforii w lewicowej bańce na Twitterze.

Rzecz w tym, że obietnice są dość skromne, jak na razie. I zapowiedzi to jeszcze nie realizacja. W walce o Jowitę nie chodziło tylko o Jowitę. Chodziło o przemodelowanie całego myślenia o życiu studenckim, które do tej pory w III RP było traktowane w dużym stopniu jako coś oderwanego od kontekstu ekonomicznego, socjalnego. Akademiki są prywatyzowane nie tylko w Poznaniu, ale też Krakowie, Wrocławiu i innych akademickich ośrodkach.

Podejście do tematu było dotychczas takie, że „studia są od studiowania”, a o zaplecze bytowe najlepiej jak studenci i studentki zadbają sami i same. Tymczasem studenci są podstawą żerowiska dla rentierów obecnie obok migrantów (z dalszych i bliższych okolic). Likwidowanie akademików napędza więc cały biznes najmu. Ktoś na tym zarabia, a ktoś traci (np. niezamożny student spoza Wrocławia). Innymi słowy: biedni tracą, bogatym zaś „skapuje”.

Dlatego, rozwiązanie sprawy Jowity, nie można traktować jako sprawy zamkniętej. Nie może skończyć się na spektaklu. Nawet zapowiadane powiększenie Funduszu Dopłat o kwestię akademików nie załatwia sprawy. Doskonale, jako aktywiści lokatorscy, znamy ten fundusz, bo o jego utworzenie i poszerzenie (np. o mieszkania zakładowe) walczyliśmy. I samo dodanie tam kategorii domów studenckich niewiele zmieni, tak jak pojawienie się środków na remont i budowę lokali komunalnych nie spowodowało magicznie, że ruszyła w Polsce budowa na dużą skalę tych mieszkań. Samorządy zwyczajnie nie palą się, żeby z tych środków korzystać i dopiero trzeba je zachęcać, czasem protestując przez parę miesięcy przed urzędem (jak zrobiliśmy we Wrocławiu ostatnimi czasy). Wówczas krzyczeliśmy w okna rady i prezydenta: „Bierz miliony na mieszkania!” (które wydusiliśmy od rządu PiS).

Wszystko zawsze jest kwestią realizacji na poziomie konkretnych uczelni i determinacji władz centralnej. To samo dotyczy postulatu odtworzenia tanich stołówek studenckich, co, o ile wiem, nie posunęło się do przodu. Minister odhaczył najbardziej medialną sprawę, czyli Jowitę, która zresztą będzie teraz latami remontowana (co zapowiedziały władze uczelni) i jeśli się tego nie przypilnuje, nie wiadomo co się stanie w przyszłości.

Dlatego uważam, że powinniśmy pamiętać, że to nie koniec, ale dopiero początek. Jeśli nie powstanie ruch studencki w całym kraju, który będzie stale monitorował i walczył o kwestie socjalne na uczelniach w porozumieniu z uczelnianymi związkami zawodowymi, to sprawa po medialnym szumie utknie w starych koleinach. Tylko ruch jest w stanie stale wywierać presję nie tylko, żeby uzyskać obietnice, ale przede wszystkim czuwać nad ich realizacją i poszerzać pole walki.

Wiem, że osoby zaangażowane w to obecnie mają tego świadomość, ale warto by było, żeby reszta także ją miała. Jak powiedziała mojemu dawnemu szumiącemu o różne kwestie „komitetowi studenckiemu”, kierowniczka akademika, w którym mieszkałem lata temu (a który teraz właśnie próbują prywatyzować): student jest materiałem przepływowym i nie warto zawracać sobie głowy jego postulatami. W pewnym sensie miała rację. Studenci przestają być studentami relatywnie szybko, więc ważne jest dbanie o przekazywanie wiedzy i narzędzi organizacyjnych coraz młodszym kolegom i koleżankom.

Tak więc, dopóki trwa ten system, walka również trwa.

Xavier Woliński