Katastrofa demograficzna według prawicy

smiling baby lying on white mat Photo by Vika Glitter on Pexels.com

„Kotki i psiecka nie zastąpią ci dziecka” – taki baner wczoraj wywiesili wszechpolacy podczas Marszu Niepodległości. Na transparencie oczywiście kobieta, bo najwidoczniej tylko kobiety biorą udział w prokreacji, ponieważ patriotyczni wzmożeni młodzieńcy są zajęci w tym czasie czymś bardziej patriotycznym.

A więc po pierwsze do tanga trzeba dwojga i widocznie popierający, jak wynika z badań, w większości skrajną prawicę młodzieńcy nie stanowią atrakcyjnej, stabilnej, interesującej i dającej poczucie oparcia psychicznego opcji. Najwidoczniej lepiej mieć kota niż z konfiarzem dziecko. Zmieńcie się chłopcy, to może kobiety się wami zainteresują i może postanowią nawet mieć z wami dziecko.

To, jakie podejście do poczucia bezpieczeństwa np. ciężarnych ma prawica, mieliśmy już okazję przetestować na żywych organizmach przez ostatnie 30 lat, z przyspieszeniem nawet w ostatnich latach. To raczej wygląda na wojnę prowadzoną przeciwko tym kobietom, które były na tyle odważne, że postanowiły jednak mieć dziecko. Przebrzydła „komuna” robiła coś jednak lepiej, skoro wówczas ludzie chcieli mieć dzieci i nie bali się ich mieć.

Czynnik ekonomiczny ma tutaj jednak jakieś znaczenie, choć niektórzy go bagatelizują. Tym czynnikiem jest trudność w planowaniu w kapitalizmie. Przykładowo w PRL czekało się kilka lat na mieszkanie (zwłaszcza w dużym mieście, które uległo znacznym zniszczeniom w czasie wojny, jak Warszawa czy Wrocław, mogło to trwać długo). Ale była jakaś perspektywa, można było coś zaplanować. Dzisiaj owszem, jeśli ktoś osiągnie tzw. zdolność kredytową, to już jego spłata w zasadzie pochłania środki, które mogłyby być przeznaczone na wychowanie kolejnego dziecka. W PRL mieszkanie nie było obciążone trzydziestoletnim kredytem, startowało się z czystą kartą w dorosłe życie.

Dziś prawie nie ma dostępnych mieszkań komunalnych, są tylko trochę bardziej dostępne, ale droższe TBS-y czt SIM-y, spółdzielczość leży. Gdzie ma się pojawić to nowe dziecko? W przegęszczonej klitce z dziadkami i rodzicami?

Inna sprawa to chaos dotyczący planów tzw. kariery zawodowej. Dziś kapitalizm ma ssanie na jakiś zawód, a jutro stwierdza, że już cię nie potrzebuje, bo stanowisko pracy uległo automatyzacji i musisz się przekwalifikować. Ale nie wiesz, czy za pięć lat znowu nie usłyszysz tego samego. Ile razy człowiek w ciągu życia może zmieniać zawód, a nawet całą branżę? Jaki to koszt? Jak w tych warunkach w ogóle cokolwiek odpowiedzialnie planować?

Tego w tym moralizatorstwie o „katastrofie demograficznej” nie usłyszymy. To wina kobiet, które mają „zachcianki”. Nie wiadomo skąd taka postawa. Pewnie naczytały się za dużo książek.

Ale zaraz, jaka „katastrofa demograficzna”? Przecież słyszę ciągle od nacjonalistów wykłady z „ekonomii”, że to dobrze, że jest mniej ludzi w Polsce, bo wówczas ci, którzy są będą, więcej zarabiać. Więc im mniej rąk do pracy, wówczas żyje się lepiej tym którzy pracują. To jest katastrofa demograficzna, czy mamy nadmiar rąk do pracy i nie potrzeba już nam nowych? Oczywiście oni mówią o imigrantach, ponieważ wiadomo, że nowy Polak magicznie nie zwiększy podaży. To jest taka „prawicowa ekonomia”.

Niech najpierw uporządkują argumentację, bo dla mnie te histerie o „katastrofie demograficznej” w tym kontekście brzmią wybitnie niewiarygodnie.

Xavier Woliński