„Wolnościowcy” z Konfederacji posługują się specyficznym jak na „wolnościowca” językiem. Przejrzałem ich „pakiet migracyjny” i tam roi się od takich sformułowań jak „zakazać”, „zlikwidować”, „objąć ochroną państwa język”, „limit”, „procedury bezpieczeństwa”, państwowa „presja asymilacyjna”, itd.
To nie jest żaden język „wolnościowy”, tylko język zakutej konserwy zakochanej w mocy państwa, który znamy od dobrych 200 lat istnienia nowoczesnej polityki.
Ale media w Polsce, przeżarte amerykańską nowomową, będą dalej powtarzać, że to są „libertarianie”, czy „wolnościowcy”, choć są miłośnikami twardej pały państwowej. Im twardszej tym lepszej. Owszem, chcą obniżenia podatków, ale gównie po to, żeby zlikwidować marchewkę, a resztę przeznaczyć na wzmocnienie kija, którym będą nas zaganiać do roboty dla „pana umiłowanego naszego kapitalisty”.
To Joseph Déjacque był twórcą pojęcia „wolnościowiec” (libertaire). Po tym jak konserwa, której spadkobierczynią jest dzisiejsza Konfederacja, więziła go, a następnie wygnała z Francji, założył w Nowym Jorku w 1858 roku „Le Libertaire, Journal du Mouvement social”, pismo anarchistyczne i związane z ruchem robotniczym, a nie bogatymi patronami dzisiejszych pseudo-„libertarian”, którzy sto lat później przywłaszczyli sobie to pojęcie i wypaczyli jego znaczenie.
Inny socjalista, Orwell, co najmniej w tym przewidział antyutopijne czasy w których żyjemy: wolność to niewola, a ignorancja to siła. Ponieważ rosnąca potęga konserwy z Konfederacji opiera się właśnie na niewiedzy dotyczącej funkcjonowania gospodarki czy polityki. O utrzymywanie w stanie ignorancji dbają u nas bardzo szkoły III RP (w wielu podręcznikach do tzw. przedsiębiorczości, można przeczytać niemal wszystkie konfederackie pseudonaukowe brednie), media i większe partie, które sobie tutaj hodują potwora, który ich w końcu także pożre.
Wszak oni nie są „przeciwko państwu”, chcą jedynie, żeby państwo robiło to, co im się podoba. Wszak nie mówią „obniżmy podatki niezamożnym”, mówią „obniżmy podatki firmom”. W sytuacji, kiedy do budżetu z podatku od firm (CIT) wpadają jakieś grosze, tu niewiele jest już do obniżania, bo w tym raju podatkowym dla biznesu i piekle podatkowym dla pracowników i zwykłych ludzi, podatki firmom i bogatym obniża się od dziesięcioleci. Nawet trzeci próg podatkowy POPiS zlikwidował. Tu już wiele do likwidowania więc nie zostało.
I z tych grosików, które nam, zwyklakom, zostały mamy sobie jeszcze finansować sami leczenie, edukację i mieszkanie. Ten system opłaca się tylko cwaniakom i kapitałowi. A po ich „reformach” to w ogóle nie będę widział powodu, żeby utrzymywać system represji (bo tyle w wersji Konfederackiej ma zostać), który nas tutaj dyscyplinuje i chroni interesiki Mentzena.
Po co ten system w ogóle utrzymywać? Idę do sklepu, kupuję cokolwiek i widzę tam na rachunku nie „zapłacony VAT”, ale twarz Konfederatów, którzy doją kasę z budżetu, a będą doić więcej jak się dorwą do koryta. A jak się nam nie będzie podobać, że zlikwidowali Kodeks Pracy, i zaczniemy protestować, to dostaniemy policyjną pałą przez łeb, którą sami sfinansowaliśmy.
Xavier Woliński