Zawsze mnie rozbraja naiwność sporej części liberałów. Jak centralizm i oligopol powstaje „na rynku”, to jest dobre rozwiązanie, „efektywne”, bo rynek przecież się nie „myli”. Jak centralizm powstaje na zamówienie jakiejś partii i realizuje się go poprzez państwo, to już jest złe i nieefektywne.
A ja pytam, jaka w zasadzie jest różnica? Cała ta dychotomia polityka-gospodarka i rzekomy konflikt pomiędzy państwem a rynkiem jest czysto sztuczny i umowny. Może napędzać jałowe dyskusje, ale w rzeczywistości nie ma różnicy, czy podlegamy dyktaturze, cenzurze i kaprysom rozpieszczonego milionera, czy surowego oberbiurokraty. Co za różnica, czy swoich kolegów promuje i chroni Musk czy Obajtek? Że tu są pieniądze podatnika a tam „klienta”? To jest różnica także politycznie rzecz biorąc kosmetyczna, bo zawsze to ostatecznie na naszych garbach te imperia medialne czy korporacyjne wyrastają.
Dodatkowo to państwo tworzy warunki dla powstawania takiej a nie innej struktury gospodarczej. Jeśli są milionerzy to znaczy, że państwo tak a nie inaczej zdefiniowało prawo własności i reguły gry. Nie ma żadnej walki państwo vs rynek, to jest wyobrażenie i przejaw walki wśród różnych frakcji liberałów. Dla mnie to jest jedna z najbardziej jałowych debat.
I dlatego pytanie nie jest takie, czy będzie nią zarządzał biurokrata państwowy czy prywatny, ale jaki wpływ na wyznaczanie celów społecznych, którym gospodarka ma służyć, mamy my oraz jaki mają wpływ na zarządzanie uczestnicy i uczestniczki danej organizacji. Czy mówimy o firmie czy gminie to jest też kosmetyka.
Nie może bowiem być tak, że jakaś część życia jest „demokratyczna”, a inna podlega dyktaturze. Że w „gospodarce” polegamy wszechwładzy szefów, a w „polityce” możemy sobie wybierać pana raz na cztery lata, który będzie nas w tym okresie doił.
I to jest sedno naszego rozumienia polityki i to w czym się różnimy od innych nurtów.
Xavier Woliński