Wiceminister rozwoju i technologii Tomasz Lewandowski z Nowej Lewicy argumentował w Sejmie, że bonifikaty były narzędziem czasowym, uzasadnionym w latach 90., gdy samorządy nie miały środków na remonty. Dziś jednak – przekonuje – gminy mogą korzystać z dopłat remontowych do 80 proc.
– Są gminy, które sprzedają mieszkania za 1 proc. wartości i jeszcze się tym chwalą. Chwalą się, że można u nich kupić mieszkania w cenie ekspresu do kawy czy lodówki – mówił Lewandowski. Według niego to doprowadziło do skurczenia się zasobu komunalnego z 2 mln do 755 tys. lokali.
Jak donosi Dziennik Gazeta Prawna, nie podoba się to samorządom, które twierdzą, że większość oferowanych lokali to mieszkania sprzed kilku dekad, często obciążone wysokimi kosztami utrzymania.
Według gazety nie podoba się to także PiS. Partia sprzeciwia się regulacji. Poseł Piotr Uściński, cytowany przez DGP, ocenił ją jako „nadmierną ingerencję państwa, niezgodną z zasadą pomocniczości”. Jak wynika z tego kręgi konserwatywno-liberalne, już wcześniej silne, umacniają tam teraz swoją przewagę.
Organizacje lokatorskie od dawna protestują przeciwko rozdawnictwu mieszkań komunalnych i dobrze, że część polityków przejęła tę narrację. Nie może być tak, że zbudowane wysiłkiem ogólnospołecznym mieszkania są potem rozdawane, bo samorządy wolą budować stadiony, a nie remontować lokale.
Czasem samorządowcy twierdzą, że „mieszkanie nie nadaje się na komunalne”, ponieważ rzekomo jest za duże (wiele z nich to dawne mieszczańskie kamienice z dużymi metrażami). Kiedy jednak organizacje mówią, że można te mieszkania albo podzielić, albo przeznaczyć dla dużych rodzin, albo jeśli już absolutnie niezbędne, sprzedać je, ale w zamian za jedno mieszkanie np. 100-metrowe powinni wybudować dwa 50-metrowe. Wówczas próbują taką argumentację aktywnie ignorować i dalej lansują wizerunek „biednego samorządowca”, którego „nie stać” na utrzymanie mieszkań komunalnych.
Dopóki mieszkalnictwo komunalne nie przestanie być traktowane w samorządach jako zbędny koszt, a zacznie jako zwykła usługa publiczna, jak np. komunikacja miejska, już nie mówiąc o organizowaniu rozrywek, niewiele się zmieni. Przysłuchiwanie się temu co opowiada w tej sprawie większość radnych np. we Wrocławiu (ale też Warszawie, Łodzi i innych miastach) sprawia, że człowiek szybciej siwieje. Lata 90. się tu nie skończyły niestety.
Xavier Woliński