Często czytam, że “lewica” nie zajmuje się tym czym powinna i dlatego jest w kraju tak źle. A to że “lewicowcy” siedzą po kawiarniach i zajmują się “tematami zastępczymi” zamiast klasą pracującą i dlatego klasa pracująca jest pokrzywdzona i biedna.
Ok. Sam narzekam, zwłaszcza na okołoparlamentarną lewicę, sam namawiam do większego zaangażowania, bo tego zawsze trzeba. Tyle że jako dość specyficzny lewicowiec wcale nie uważam, że w ogóle klasie pracującej szkodzi najbardziej to czym się akurat zajmują osoby określające się w danym dziesięcioleciu jako “lewica”.
Problem jest dużo poważniejszy. Problemem jest od dawna bierność samej klasy pracującej i pozwalanie przez nią samą na wodzenie się za nos różnym politycznym cwaniakom. W swoim zaangażowaniu pracowniczym, związkowym wcale największą barierą dla mnie nie było co tam jakiś lewicowiec napisał na fejsie czy w niszowym pisemku, bo tego w ogóle prawie nikt nie czyta z grupy docelowej (bez względu na frakcję lewicy, postlewicy, pseudolewicy, “lewicy patriotycznej”, “lewicy internacjonalistycznej” itp. itd.). Całymi miesiącami nawet nie wiedziałem czym żyje “lewica” w internecie, bo akurat po szyję byłem zanurzony w jakiejś kampanii.
Największym problemem była sama postawa pracowników. Problem z solidarnością, aktywnością, szerzący się (źle rozumiany) indywidualizm w rodzaju “idź ty załatw”, wiara w bzdury w rodzaju “ja sam sobie poradzę”, “ubezpieczenie mi nie jest potrzebne, jestem młody, mogę robić na śmieciówce”. To jest coś co mi o wiele bardziej szkodzi sprawie pracowniczej niż kolejne genialne pomysły na “ratowanie lewicy”, albo kolejne banieczkowe “inby”, które czytam czasem dla rozrywki.
Owszem, kiedy organizowaliśmy w największej firmie w Polsce spotkania pracownicze, to początkowo mnóstwo osób pojawiało się, żeby ponarzekać, pokrytykować, wyrazić opinię. To jest potrzebne i słuszne. Ale sytuacja gwałtownie zaczęła się zmieniać, kiedy należało podjąć konkretne działanie. Nagle okazało się, że po raz kolejny w Polsce awangarda poszła do przodu (i to wcale nie my do tego namawialiśmy), ale tabory utknęły gdzieś z tyłu. Pospolite ruszenie rozeszło się, niczym wówczas gdy przyszli po Robespierra, a mający go bronić zwolennicy poszli do domów “bo zaczęło padać”.
To jest dla mnie problem do przełamania, naprawy, coś co mi spędza sen z oczu i ściąga mi na głowę nastroje minorowe. To jest przyczyna degenerowania się praw pracowniczych w tym smutnym kraju: sama klasa pracująca tak ma przetrącony kręgosłup, że już tylko fanatycy potrafią wstać i walczyć.
Często ci “fanatycy” mają wiek okołoemerytalny, pamiętający jeszcze, że praca bez opłaconych dodatkowo nadgodzin to skandal a nie norma. Naprawdę klasa pracująca nie potrzebuje do tego, żeby skutecznie walczyć o swoje żadnej organizacji z “lewicą” nazwie, żadnej partii i genialnych strategii wyrażanych w niszowych pismach. To czego potrzebuje świat pracy to samoorganizacji i woli walki o swoje. I problem jest z tym. Jako aktywista pracowniczy mogę przeżyć bez “lewicy”, może być mi obojętne o czym sobie tam dyskutuje “lewica” w internetach, o co się kłóci, ale nie mogę istnieć bez pracowników, którzy chcą podejmować na szerszą skalę działania.
Dlaczego więc jest tak, że oprócz niszowych związków zawodowych z naszego środowiska nikt nie zorganizował protestów przeciwko kolejnym antypracowniczym zapisom w tarczach antykryzysowych? Nie wszyscy nawet którzy tam byli na protestach w czerwcu okreslali się jako “lewicowcy”, bo to nie jest istotą problemu. Można narzekać, że “protesty były za małe”. No właśnie. Dlaczego były za małe? Dlaczego pracownicy sami nie ruszyli do walki, kiedy rząd szkodzi ich interesom pozwalając na obniżki pensji? W tym czasie różni “teoretycy” wszczynali awantury w internecie, że lewica zajmuje się “LGBT”. Rzecz w tym, że “lewica” taką jaką oni reprezentują nie zajmuje się niczym, bo nikt poza nami nie próbuje nawet podnosić tych problemów w realu. I tak, jednocześnie zajmujemy się też tematyką LGBT, bo dlaczego nie?
Problemem jest to, że o ile osoby z ruchu LGBT wyglądają na zdeterminowane do walki i do poświęceń i dlatego łatwiej się je ostatnio wspiera niż ruch pracowniczy, który wygląda w większości, jakby sam nie był już zainteresowany sobą. Pracowników może nie interesować “taka lewica”, ale czy może ich nie interesować ich własny interes. Kto ma walczyć w ich własnej sprawie? Politycy się zainteresują jakimś problemem, jeśli widać wolę walki.
I piszę to jako osoba, która wywodzi się z ruchu pracowniczego, oddała mu lata życia, piszę z własnego doświadczenia, a nie dlatego że coś przeczytałem u Marksa. Ruch pracowniczy w Polsce jest w stanie agonalnym, a jego resztki zostały rozparcelowane przez różne partyjne księstewka. Tak, trzeba robić wszystko żeby pomóc mu wstać z kolan, na które padł także z powodu organizacji które twierdzą że go reprezentują, a zajmują się bardziej własną biurokracją i jej wewnętrznymi konfliktami niż walką.
I dlatego niby dlaczego mam mieć jako aktywista pracowniczy pretensje do ruchu LGBT, że potrafi robić takie akcje, że zainteresuje nimi media i co za tym idzie temat zrobi się polityczny? Kiedy jakiś związek ostatnio zorganizował konkretniejszą inbę w Warszawie w sprawach pracowniczych, tak że nie dało się tego pominąć w wiadomościach? Może związki powinny iść na jakieś przeszkolenie dajmy na to do Stop Bzdurom, bo zramolały zupełnie i nie potrafią już wywoływać konkretnych medialnych awantur. Zwłaszcza te duże, bo te małe coś jeszcze czasem próbują.
Może jako osoby, które uważają, że gospodarka jest ważna, interes klasy pracującej jest ważny, zamiast krytykować inne ruchy, że sobie lepiej radzą, zastanowić się czego możemy się nauczyć od nich w nowych czasach, zamiast wzdychać do tego, że “panie, a przed wojną to PPS i Bund organizowały takie super manifestacje 1 Maja?”. Ja obserwuję, czasem wspieram i podziwiam, w przeciwieństwie do tych, którzy wyłącznie narzekają, że “ktoś im kradnie czas antenowy”. Nikt nikomu nic nie kradnie. Czasu antenowego jest dość, tylko trzeba potrafić znowu walczyć. Trzeba znowu chcieć podjąć walkę. Tylko jak walczyć bez woli?
I podsumowując, na lewicę parlamentarną nigdy specjalnie nie liczyłem, że mi w czymś pomoże. Sporą część swojej działalności miałem w trakcie rządów tzw. lewicy i wbrew jej polityce. Natomiast to co spowodowało, że mam coraz więcej siwych włosów to właśnie sam “podmiot pracowniczy” do którego się odwołuję. Dość paternalizmu i opowiadania, że “to wszystko dlatego że pracownicy nie mają mądrego przywództwa lewicy” i czas przyznać, że to nie kwestia “strategii lewicy” wymyślonej w jakimś niszowym pisemku, bo to nie ma istotnego znaczenia. To kwestia tego jak wygląda ruch pracowniczy sam w sobie. I z tym coś trzeba zrobić, a nie z “lewicą”.
Xavier Woliński