Uważam, że Roman Giertych powinien złożyć mandat, ale nie dlatego, że „zaskoczyły mnie jego poglądy”, ale aby powrócić do rozmowy o tym, czym jest, a czym powinien być mandat poselski.
Poseł, jak wskazuje pochodzenie tego słowa, miał być zaledwie posłańcem, przekaźnikiem woli tych, którzy go wysłali na obrady. Mandat zaś miał w miarę ściśle opisywać to, co ma przekazać.
Teraz pojęcie „mandat poselski” służy zazwyczaj jedynie pacyfikacji głosów sprzeciwu, albo prób wprowadzenia bardziej bezpośrednich metod decydowania. „Ja mam mandat od wyborców”, co oznacza „zamknąć się, ja mam rację, ja tu jestem władzą”. W innym kontekście niż wykorzystywanie go jako pałki, która ma uciszać krytykę, posłowie rzadko się odwołują do mandatu.
Mało kto zastanawia się, co to znaczy, że on ma „mandat”? Do czego go to zobowiązuje? Posłowanie daje im mnóstwo przywilejów, natomiast obowiązków zaskakująco mało.
Od kiedy politycy zabezpieczyli się w konstytucji zapisem, że poseł reprezentuje „naród” i nie jest związany z żadnymi instrukcjami wydawanymi przez wyborców, w zasadzie ogon zaczął machać psem. Co to bowiem oznacza, że reprezentują naród? Nie wiadomo. Więc w zasadzie mogą głosować, jak chcą.
W tym sensie właśnie zabezpieczyli się przed zarzutem „oszustwa”. Nie da się im tego udowodnić przed sądem, bo nie da się udowodnić, czego chce „naród”. Natomiast istnieje też odpowiedzialność nieformalna, polityczna. Giertych (oraz inni konserwatyści z Koalicji Obywatelskiej) szli jednak pod mglistym, ale jednak programem. Były tam określone zobowiązania i kierunki działań, które mają zamiar obrać. Giertych o tym doskonale wiedział i startując z list Koalicji, przyjął na siebie zobowiązanie, że w tych kierunkach będzie aktywnie podążał.
Problem w tym, że w obecnym systemie, który jest strukturą hierarchiczną, to nie wyborcy obecnie zdecydują, jaki los czeka Giertycha, ale Wódz, czyli Donald Tusk. Najważniejszą karą za złamanie zobowiązania, zwanego mandatem poselskim, powinno być natychmiastowe odwołanie z funkcji. Nie przez Tuska, nie przez sąd, ale przez tych, których miał reprezentować.
Niemniej jednak teraz jest tak, że to wodzowie partyjni decydują o zakresie mandatu poselskiego. A więc odpowiedzialność ponosi także przywódca tej piramidy władzy.
Teraz część posłów i posłanek Koalicji Obywatelskiej chodzi po mediach i mówi, że Giertych oszukał. Ale kogo oszukał? Przecież Tusk wiedział, jakie ma poglądy. Oczywiste, że próbują ściągnąć odpowiedzialność z szefa. To rzekomo zły Giertych udawał liberała przed Wodzem, a okazał się konserwą. Kto w to uwierzy?
Obaj powinni ponieść odpowiedzialność. Ale jak już pisałem, system, w którym żyjemy, jest tak skonstruowany celowo, żeby ich odpowiedzialność za swoje czyny była minimalna. Niczym dzieci w przedszkolu (a i tu może przesadzam, dzieci mają więcej obowiązków). Mnóstwo wmontowali sobie bezpieczników i są praktyczne bezkarni przez najbliższe lata. A potem liczą na słabą pamięć wyborców i tak to się kręci.
Czy to nie jest absurdalne, że w ogóle to się nazywa demokracją?
Xavier Woliński