Sądzę, że część posłanek i posłów parlamentarnej lewicy czuje intuicyjnie, że jedyną szansą na przetrwanie tej formacji i zachowanie jakiejś odrębności względem libków jest przejście na pozycje nieco radykalniejsze niż obecnie.
Może ich uratować, moim zdaniem, wyłącznie fundamentalna i bezpardonowa krytyka status quo, które jest konserwatywne do bólu na poziomie zarówno określanym jako „kulturowe”, jak i gospodarcze.
Stąd też wypowiedź jednej z posłanek o wyzysku w małych firmach była przejawem tej intuicji. I za ujawnienie tej prawdy została w konserwatywno-liberalnych mediach (czyli niemal wszystkich obecnie), wściekle zaatakowana. Zatrudnienie w małych firmach jest często gorzej płatne i mniej stabilne niż w większych. Żarty o „Areczku” i „Januszach biznesu” nie wzięły się znikąd. Ich dość szeroki zasięg świadczy o tym, że to jest doświadczenie tysięcy pracowników i pracownic w tym kraju.
Bieda-firmy z pewnymi nielicznymi wyjątkami, konkurują nie innowacyjnością, ale tanią siłą roboczą. Jest źle do tego stopnia, że na niektórych rynkach pojawienie się nawet takich korporacji jak Amazon przyniosło ulgę i zmieniło stosunek sił na lokalnym rynku. Nie, to nie jest pochwała tego rodzaju korporacji. To jest raczej przedstawienie nędznej sytuacji siły roboczej, która postrzega, nawet nie mającą na świecie szczególnie dobrej prasy, korporację, jako coś lepszego niż biedafirmy w których dotychczas pracowali.
Tak jak pisałem, to nie dotyczy każdej firmy, ale rozdrobnienie i liczba małych firm, którą chwalą się w statystykach rządzący i niektórzy dziennikarze, to wcale nie jest oznaka „zdrowia”. W takim sensie, że te tysiące mikrofirm ledwo przędzie i często stosuje samowyzysk, a jeszcze częściej wyzysk zatrudnianych pracowników. Na czyjeś marzenie o „własnej firmie” ktoś przez lata musiał pracować. A potem przyszło zaskoczenie, że pracownicy masowo uciekli z kraju albo uciekli do dużych firm, nawet do tych o słabej reputacji, bo nie chcieli dalej już tak pracować.
I teraz dogorywająca lewica intuicyjnie wyczuwa, że albo roztopi się masie libkowej w przyszłym rządzie z tuskohołowni, albo zacznie odwoływać się do realnych doświadczeń całego morza pracowników w tym kraju i przejdzie na „szokujące” dla konserwatywno-liberalnych mediów i polityków pozycje z których lewica wszak wyszła. Bezwzględnej obrony interesów pracowniczych. A to wiąże się z naruszaniem interesów kogoś innego. Nie tylko korporacji, ale także „wyzyskującej większości” bieda firm.
Niektórzy w komentarzach straszyli, że „lewica w takim razie straci głosy średnich przedsiębiorców”, bo narusza ich poczucie prestiżu i nie docenia „ciężkiej pracy”, bo jak wiadomo w firmach głównie oni pracują, a nie ich pracownicy. No więc może czas powiedzieć wprost: straci i powinna stracić, jeśli taka jest cena, żeby w końcu PiS przestał mieć monopol na sprawy pracownicze.
To jest w ogóle niesamowite, że PiS po prostu wziął temat, który leżał sobie na ulicy i nikt prawie się nim nie interesował na poważnie, bo reszta partii walczy zawzięcie o tę samą grupę społeczną, czyli rozmaitych biznesmenów. Czyli przypadkiem akurat tę grupę, która ma ponadprzeciętne wsparcie ze strony mediów i rozmaitych ekonomicznych szamanów zwanych „ekspertami”. Sprawia to wrażenie, że interes mniejszości jest interesem większości i wszyscy powinni go uwzględniać.
Naprawdę? Wszyscy muszą interesy jednej grupy społecznej uwzględniać? Nie sądzę.
Xavier Woliński