Lewica będzie dobra, kiedy stanie się prawicą

road construction Photo by Connor Forsyth on Pexels.com

Niektórzy uważają, że aby lewica coś w tym kraju znowu znaczyła, najlepszą strategią jest wieczne przepraszanie, że nie jest się prawicowcem. Wieczne kajanie się, że nie przeszło się już na konserwatywno-liberalną lub liberalno-konserwatywną religię.

Co to w ogóle za strategia: kłanianie się hegemonowi? Wiem, że milion internetowych doradców powie, że po prostu lewica ma się stać prawicą, bo dla nich jakiekolwiek wartości inne niż prawicowe stanową obrazę uczuć i szok kulturowy.

Jedni mówią, że trzeba ograniczyć, albo porzucić lewicowe postulaty gospodarcze, bo to jest „niezgodne z logiką kapitalizmu”, a więc z „rozsądkiem”. Nie ważne ile by libkowanie w gospodarce nie przyniosło cierpień zwykłym ludziom, ważne, że ich neoliberalne uczucia religijne są nienaruszone. Możecie się tam zajmować jakimiś tam „prawami człowieka”, które i tak olejemy, ważne, żeby kasa się bogatym zgadzała, a biznes był zadowolony. Nie ważne, jak bardzo ucierpi ochrona zdrowia, ile osób nie otrzyma pomocy na czas, a w efekcie umrze. Ważne, że ratingi wystawiane przez finansjerę mamy wspaniałe. Były już takie rządy, nominalnie lewicowych partii, które opierały się na noeliberalnej religii ekonomicznej i sprowadziły notowania partyjnej lewicy pod próg. Zasadniczo zaorały lewicowość w Polsce na długie, długie lata i sprowadziły niemiłosiernie panujący nam od 20 lat prawicowy duopol na głowy.

Inni mówią, że mamy porzucić te całe „mniejszości”, i inne prawa człowieka, bo człowiek składa się tylko z jednego wymiaru, czyli ekonomicznego. To jest zresztą dość zbieżne z neoliberalną wiarą, która też uważa, że jedynie kwestie gospodarcze mają znaczenie. Tymczasem człowiek to istota wielowymiarowa. Ba, potrafi nawet swoje ekonomiczne interesy poświęcić na rzecz realizacji jakichś ideologicznych kwestii i np. zagłosować na takiego Trumpa, żeby znienawidzonym wielkomiejskim sojalewakom, łołkom i innym „elgiebetom” zrobić na złość. To nic, ze bezrobocie rośnie, ceny rosną, gospodarka opiera się w dużym stopniu o rozwój centrów danych, które jako żywo nie podniosły z ruiny „pasa rdzy”. Bidoki mają satysfakcję, że lewaki mają ból tyłka, a bogaci liczą kasę, jaką zyskali na obniżkach podatków.

Człowiek to wielowymiarowa istota, dodatkowo każdy z nas należy do jakiejś mniejszości i dlatego prawa człowieka trzeba chronić, a nie dlatego, żeby spełniać jakieś normy wielkomiejskich teoretyków. Tak samo jak każdy z nas należy do jakiejś klasy społecznej, która zaś ma swoje interesy ekonomiczne. Nie ma sensu porzucać jednego na rzecz drugiego, zwłaszcza, że prawica nie ma zamiaru tego zrobić. Niech mi nikt nie opowiada, że gospodarka dla konserwy jest sprawą numer jeden, kiedy codziennie czytam kolejne ich histerie o podłożu tożsamościowo-kulturowym, czasem tylko podlane naciąganymi argumentami ekonomicznymi (którymi żonglują zresztą, jak im pasuje). Przeglądając ich media społecznościowe to ostatnimi czasy lewica, nawet ta najbardziej „liberalna” mówi częściej o prawach pracowniczych, o inspekcji pracy, związkach zawodowych, mieszkaniówce, ochronie zdrowia, krytycznie o przywilejach dla nielicznych itd niż prawica. Szczerze, nieszczerze, ale o tym mówi. Prawica zaś głównie histeryzuje o tym, że Niemce złe, Szwecji nie ma, Unia każe jeść robaki, tylko Trump super, chociaż rozdaje worki z kasą oligarchom. Wszędzie tylko poszukiwania spisków „klimatystów”, dżender i łołk. Co ja będę wam tłumaczyć, codziennie macie zapewne tego bełkotu dawkę na swoich społecznościówkach. Jeśli pojawiają się w tej sałatce jakiekolwiek argumenty gospodarcze, to tylko pomocniczo, żeby wesprzeć podstawowe, konserwatywne obsesje.

To, czego brakuje wciąż lewicy to wiarygodność zdewastowana poprzednimi rządami lewicy, co wiąże się z nieustannym pokazywaniem użyteczności, praktyczności proponowanych rozwiązań. To jest najtrudniejsze zadanie. Ale uważam, że konsekwentne podtrzymywanie, a nawet eskalowanie tych tematów ma szansę w dłuższym terminie zadziałać. Potrzeba po prostu konsekwencji, słuchania uważnego, co mówią ruchy społeczne, związki zawodowe, czy wreszcie zwyczajni ludzie, także ci z mniejszych miejscowości. Po prostu żelaznego trzymania się lewicowej, nie libkowej, nie konserwatywnej, agendy. I ignorowania kolejnych jałowych „hot tejków” na X, bo widzę, że niektórzy się przesadnie uzależnili, choć więcej prawdy usłyszą na przystanku autobusowym niż tych gównoburzach generowanych przez boty (także te białkowe) i rozmaitych generałów bez armii.

Xavier Woliński