Wysłanie liberałki Joanny Scheuring-Wielgus jako reprezentantki partyjnej Lewicy na kluczową debatę w TVP, to tylko symptom choroby toczącej parlamentarną Lewicę nie tylko w Polsce. Dla mnie to żadne zaskoczenie.
Lata temu napisałem, że jeśli Lewica chciałaby autentycznie zatrzeć koszmary z czasów jej rządów w czasie transformacji i odzyskać utracone poparcie na prowincji czy wśród klasy pracującej, musiałaby pokajać się, spokornieć i wykonać ciężką robotę u podstaw. I nie popełnić żadnego błędu. Musiałby być krew, łzy i gryzienie gleby. Nie, nie wystarczy napisanie sobie ładnego programu o „usługach publicznych” i lekkie odmłodzenie kadry. Tu nie o programy chodzi, ani ładne buzie, ani płomienne przemowy i nawet ładne zdjęcie ze strajku. Chodzi o utraconą wiarygodność, którą jest bardzo, bardzo trudno odzyskać.
Jeśli przez lata kijem się odpędzało od siebie tych „prowincjuszy”, to ciężko teraz przekonać ludzi, że już się „naprostowało”. Nie wystarczy absolutne przekonanie działaczy i działaczek, że to jest superpartia i ciągłe pouczania jak lud nie rozumie, że Lewica jest jego zbawicielką.
Oczywiście poza paroma wyjątkami nic takiego się nie odbyło. Dalej jest wielokapńskie przekonanie o swojej wspaniałości i brak zrozumienia, dlaczego „ci durni ludzie nas nie popierają”.
Zdarzyła się jedna szansa na lata, żeby przed wielomilionową widownią w TVP, bastionie PiS, spróbować zawalczyć o ludzi, którzy niejednokrotnie dawniej popierali Lewicę, a teraz przeszli na prawo. Nie w niszowych programach dla hobbystów w których paplają politycy zwykle, ale w trakcie głośnego, dużego szoł, które przyciągnie masę osób na co dzień nie śledzących awantur politycznych.
No więc Partia oczywiście wysłała liberałkę, dawniej będącą w Nowoczesnej, której bez trudu można będzie wyciągnąć takie a nie inne głosowania. To jest po „hołdzie Tuskim” kolejne wywieszenie białej flagi. Oni już nie chcą o nic zawalczyć, dobrze im z tymi wielkomiejskimi zwolennikami z którymi są i chcą z tym „kapitałem” dojechać do jakiejś mety, i uzyskać zwrot z inwestycji w postaci jakichś stanowisk, które łaskawie im da Tusk. A potem zaczną się roztapiać w wielkiej libkowej rodzinie, jak wcześniej Nowacka czy Arłukowicz. Popierającej ich frakcji klasy średniej to wystarczy, bo gdyby już „dziadersa” Tuska, zastąpił przewspaniały Trzaskowski, to już dawno by do libków polecieli i porzucili ten okruch dawnej potęgi.
I jeśli tak to ma wyglądać, to będę musiał jeszcze rzadziej używać nic już nie znaczącego pojęcia „lewica”. Dla mnie ono znaczyło sporo, w świecie lewicowych pojęć się ukształtowałem, ale to jest coraz bardziej pieśń przeszłości. Nie mam zamiaru spędzać godzin, żeby wyjaśniać ludziom, że my to co innego niż „tamci” i czym jest lewica i jaka jest różnica z Lewicą. Do niczego mnie to nie zaprowadzi, bo mamy sporo spraw do załatwienia na głowie w kwestiach społecznych, a ludzie nie mają nerwów ani czasu, żeby wysłuchiwać pogadanek o historii idei politycznych.
Do działania nie jest mi to zupełnie potrzebne. Moim punktem wyjścia nie są wielkie idee, ale zwyczajny człowiek, jego bolączki, problemy, człowiek wyzyskiwany przez kapitał, oszukiwany przez rentiera, bity, poniżany z jakiegokolwiek powodu.
To nie jest rozczarowanie, rozczarowanie już mam dawno, dawno za sobą. Lewica partyjna, jako całość, nie chce wykonać tej roboty nad sobą, którą powinna i trudno. My robiliśmy lewicowe rzeczy, czy Lewica akurat wprowadzała eksmisje na bruk i wysyłała na protestujących robotników policję z bronią gładkolufową, wylatywała z tego powodu z parlamentu, czy była w parlamencie. Nasze działania i życie toczyło się zazwyczaj w innych bańkach, w innym rytmie.
Xavier Woliński