Kręgi libkowe desperacko starają się utrzymać status quo, w którym świat jest taki, jaki był 20 lat temu, czyli taki, w którym są „rozsądnym centrum”, które chroni społeczeństwo przed radykałami z prawa i z lewa.
Przykładem jednym z bardzo wielu jest np. ostatni tekst w Gazecie Wyborczej, w której autor desperacko próbuje udowodnić, że grozi nam oczywiście nie tylko prawicowy autorytaryzm, ale też ten lewicowy, który rzekomo jest „słabo zbadany”, bo był podobno jakiś opór badaczy. Zapewne spisek lewaków z uniwersytetów, o którym mówią w kółko Trump z Muskiem.
Autor tekstu powołuje się m.in. na Douglasa Murraya, neokonserwatywnego, delkiatnie mówiąc mocno prawicowego autora, który atakuje pojęcie „sprawiedliwości społecznej”, feminizm, LGBT i „potwora dżender”. Cały zestaw konserwatywnych fiksacji, o których możemy poczytać w Do Rzeczy, ale także, nie pierwszy i ostatni raz, w rzekomo „liberalnej” Wyborczej. Taki to polski liberalizm, który jest libkizmem, a który sprowadza się głównie do tego, że nie podoba im się PiS.
W tekście w wersji internetowej znajdziemy też np. filmik, gdzie Jordan Peterson tłumaczy, dlaczego lewica to zło.
Dowiemy się też tego z marnej jakości badania na próbce kilkuset amerykańskich respondentów poprzez (niskopłatną) internetową ankietę.
Autor ekstrapolował wyniki tych badań na wszystkich lewicowców, bez względu na kraj, kontekst kulturowy, a nawet definicję lewicy, którą uznają dane osoby za obowiązującą. Lewica, tak jak i prawica, to jest tak szeroki zbiór przekonań, aktywności, celów, że można do tego worka wrzucić naprawdę wiele podnurtów, z pewną częścią liberalizmu włącznie. Zresztą krytyka „lewicy” ze strony konserwatystów dotyczy w warunkach amerykańskich właśnie głównie liberalizmu, gdzie jest on utożsamiany z lewicą.
Z tego galimatiasu autor wysnuł taką oto tezę, że: „agresja wymierzona w hierarchię okazała się związana bardziej z psychopatią niż narcyzmem”.
Ale mniejsza z tym, szkoda zawracać sobie głowę tymi konserwatywnymi wizjami, bo znamy je dość dobrze z lektury rozmaitych okołopisowskich i konserwatywnych publikatorów. Jesteśmy po prostu głęboko zaburzeni, bo podważamy „naturalną hierarchię społeczną” państwa, kleru, czy kapitału.
Tak czy owak, takie teksty produkuje rzekomi „liberalna” prasa w czasach, w których prawica ujawnia swoje skrajnie autorytarne oblicze, tworząc potężne sojusze z biznesową oligarchią na poziomie globalnym i lokalnym, jednocześnie manipulując ludźmi tak, żeby uwierzyli, że niosą im wolność.
Dlaczego produkuje, napisałem na wstępie. Ich hegemonia opiera się na sprzedaży ludziom wizji, że bronią społeczeństwo przed dwiema grozami z lewa i prawa jednocześnie. Z jakiegoś jednak powodu zawsze wolą ociosywać głównie tę lewicową nogę, a do konserwatywnej się łasić. W ten sposób ta pierwsza ledwo już się trzyma i cała konstrukcja się zawali, o ile już się nie zawaliła.
Oraz przypominam, że dla konserwatystów „lewactwem” nie są wyłącznie prawdziwi lewacy, ale przede wszystkim środowisko Gazety Wyborczej. My tam sobie jakoś poradzimy, bo i tak już wiele do stracenia nie mamy, ale oni mają do stracenia mnóstwo zasobów, stołków i wyborów do przegrania. Dlaczego więc robią wszystko, żeby wzmocnić konserwatywną narrację, tak żeby ludzie faktycznie uwierzyli, że PiS i Konfederacja mają jednak słuszność i trzeba lewactwo rozpędzić (lewactwo, czyli także ich samych)?
Zapytajcie redaktorów tych pism, jaka genialna strategia im teraz przyświeca, bo ewidentnie ich rola, jako „oświeconego centrum” się skończyła. Teraz próbują nieudolnie kopiować konserwatywną narrację i politykę. Ale po co komu kopia, skoro mają oryginał. W dodatku młodszy i świeższy w postaci Mentzena?
Xavier Woliński