Znowu wszystkie portale i gazety widzimy w czarnych barwach. „Politycy! Nie zabijajcie polskich mediów!” – krzyczą nagłówki.
„Do Big Techów dołączyła uśmiechnięta Polska. Ze śmiechem na ustach odrzuciła poprawki w obronie wolnych mediów, bo woli słabe albo przychylne” – pisze publicystka Business Insidera.
O co chodzi? Politycy prawicy: z KO, Trzeciej Drogi i Konfederacji odrzucili poprawki, które wniosły polityczki partii Razem w kwestii podziału wpływów z reklamy internetowej, które zamiast do mediów płyną teraz do amerykańskich BigTechów.
Nie wchodząc w szczegóły, chodzi o to, żeby precyzyjnie wskazać, kiedy korporacje takie jak Google czy Meta muszą płacić za treści wydawców, przy których wyświetlane są reklamy, z których ogromną większość przychodów pochłaniają BigTechy. Zmiany te wymuszają regulacje unijne, ale od 2019 roku nic w tej sprawie się nie działo. Prawica generalnie od Konfederacji aż po POPiS klęczy przed korporacjami.
Teraz dopiero powstał projekt zmian, ale praktycznie pozbawiony zębów. Na bazie doświadczeń innych krajów wiadomo, że jeśli korposów się nie zmusi do zapłacenia, to będą zwlekać latami, kluczyć i szukać kruczków prawnych. Dlatego media chciały, aby to instytucja arbitrażowa (np. u nas UOKiK) decydowały, jak długo spór może się toczyć, a w przypadku braku porozumienia, to arbiter ustalałby stawki.
Inne z poprawek jasno definiowały, kiedy wydawcy mogą oczekiwać pieniędzy od korporacji technologicznych, a także udostępnianie wydawcom danych istotnych dla określenia wysokości należnych kwot.
Wszystkie te kluczowe poprawki uśmiechnięta Polska wyrzuciła do kosza, co wywołało zrozumiałą wściekłość mediów. Faktycznie ich sytuacja nie jest wesoła.
Sylwia Czubkowska, współautorka podcastu Techstorie w TokFM, powołuje się na badanie Uniwersytetu Karoliny Północnej: „pomiędzy 2004 a 2019 rokiem zamknięto w USA 1800 lokalnych gazet. Wyparowało 20% rynku. W 2005 w mediach pracowało 365 tys. osób, w tym 75 tys. dziennikarzy. W 2022 odpowiednio 106 tys. i 32 tys.”
BigTechy zgarniają kasę z reklam i głodzą w ten sposób media.
Wobec tego zapytałem, czy nie byłoby jednak rozsądnie wykonać ruch, który poprawiłby, choć częściowo, pozycję przetargową mediów. A konkretnie chodzi o aktywne włączenie się w budowę alternatyw, choćby w ramach fediwersum. Tak, wiem, dziennikarze i media narzekają, że istniejące rozwiązania im nie do końca odpowiadają, ale w przeciwieństwie do metawersum, fedi jest znacznie bardziej elastyczne i otwarte na nowe rozwiązania. Co zaszkodziłoby mediom wspólne stworzenie otwartej platformy, nowocześniejszej i sprawniejszej być może niż istniejące rozwiązania, i przeniesienie tam części swojego ruchu?
Gdyby to nastąpiło w sposób skoordynowany i odpowiednio nagłośniony w większości mediów w Polsce, bez względu na opcję ideologiczną, mnóstwo osób by się tam przeniosło. W ten sposób media częściowo by się uniezależniły od megakorporacji i dyskusja z tymi monopolistami byłaby o wiele łatwiejsza.
Inna sprawa, że chyba nikt w mediach meinstreamowych nie zauważył, że to, co się stało na rynku reklamy internetowej, to jest po prostu kapitalizm. Tak właśnie to działa na innych rynkach. Ci sami ludzie więc często nie łączą kropek i nie widzą, że pracownik w relacji z właścicielem jest w podobnej pozycji nierównowagi, jak oni teraz w stosunku do megakorpów.
Ale kiedy pracownicy, albo mniejsze podmioty domagają się uprawnień i realizacji swoich interesów, są oskarżani o roszczeniowość. Dopiero kiedy ten mechanizm uderza w „naszych”, zaczynamy krzyczeć o niesprawiedliwości.
Otóż to nie jest błąd, tak to zostało zaprojektowane. Kapitalizm dąży ze swojej natury do oligopolu i monopolu. I teraz dotknęło to mediów, ale dotyka wszystkich nas codziennie. Życzyłbym sobie, żeby media wyciągnęły z tego jakieś pogłębione wnioski, ale oczywiście to jest mało prawdopodobne.
Xavier Woliński