Wczoraj brałem udział w bardzo ciekawej debacie „Mieszkanie jako dobro w kontekście doświadczeń migracyjnych” zorganizowanej przez fundację Dom Pokoju w Infopunkcie Nadodrze we Wrocławiu.
Jak wiecie problem mieszkaniowy to jeden z moich centralnych punktów zainteresowań, zarówno od strony teoretycznej, jak i praktycznej. Nie ma bowiem mowy o prawidłowym funkcjonowaniu człowieka bez mieszkania w którym czuje się dobrze i bezpiecznie. System który tego nie zapewnia lub utrudnia jego zapewnienie nie jest dla mnie wart istnienia, choćby dawał rozmaite świecidełka w zamian.
Stąd też bardzo interesująca dla mnie była konfrontacja swoich doświadczeń z doświadczeniem innych osób o sporym dorobku. W mojej działalności kontekst migracji bowiem istnieje, ale w nieco inny sposób niż moich rozmówczyń, które głównie zajmują się migrantami spoza kraju. Tworzy to specyficzne wyzwania związane z kwestią integracji i rozmaitych uprzedzeń oraz stereotypów. To nie jest łatwa praca. Zwłaszcza kiedy nagle pojawia się sporo uchodźców np. z Ukrainy, a rząd tylko udaje, że coś robi, głównie chwaląc się nie swoimi dokonaniami.
Natomiast w trakcie dyskusji starałem się problem migracji przedstawić z trochę innej perspektywy. Otóż warto sobie uświadomić, że niemal cały rynek najmu prywatnego czerpie swoje bajeczne nieraz dochody głównie właśnie z migrantów. Przy czym dotyczy to nie tylko migrantów spoza kraju, ale także osób migrujących wewnątrz (np. osoby przeprowadzające się z mniejszych miejscowości do większych w poszukiwaniu pracy lub edukacji, jak np. osoby studiujące).
Jako że ponad 80 procent obywateli Polski mieszka albo w mieszkaniach własnych, albo o najmie długoterminowym (jak mieszkania komunalne, TBS, etc.), klasyczny najem rynkowy dotyczy kilkunastu procent osób, głównie właśnie migrujących. To z tej już słabszej strony, posiadającej mniejsze możliwości, landlordzi „doją” ten rzekomy „dochód pasywny”, czyli krwawicę ludzi, którzy muszą zarobić na absurdalnie wysokie czynsze.
Takie postawienie sprawy, nie dzieląc migrantów krajowych i niekrajowych, ułatwia stworzenie przestrzeni walki opartej na wspólnocie losu. Co się nam częściowo udaje w ruchu lokatorskim. Każda osoba bez względu na to skąd przybyła otrzyma poradę. Mamy w tym celu np. w Akcji Lokatorskiej poradniki w różnych językach.
Wszyscy zaś mierzymy się z tym samym problemem politycznym, czyli sztucznie wygenerowanym niedoborem mieszkań. Zamiast walczyć między sobą o te zasoby koncentrujemy się na prostym postulacie: budowy mieszkań komunalnych i remoncie już istniejących.
W wielu miastach, w tym we Wrocławiu, mieszkania komunalne potrafią stać puste latami. Mało tego, ludzie dostają przydziały na te mieszkania, ale nie mogą się wprowadzić, bo nie mogą się doprosić dokończenia remontu. Nawet przedstawicielka MOPS-u obecna na debacie przyznała, że coś z tymi remontami nie działa jak powinno.
Tak więc zasoby są, w tym te najcenniejsze czyli ziemia, ciągle jest w rękach miasta, są nawet mieszkania, ale nie remontowane. Mało tego, w Funduszu Dopłat wywalczyliśmy też nieco więcej pieniędzy na to. Ale miasta z rozmysłem ograniczają podaż.
Można tworzyć rozmaite programy integracji, ale jeśli nie będzie dostępnych mieszkań to się skończą klęską.
Xavier Woliński