Od rana trwa w internecie burza po opublikowaniu tekstu Szymona Jadczaka w Wirtualnej Polsce: „Płakałam, miałam ataki paniki”. Ujawniamy zarzuty podwładnych wobec Tomasza Lisa. Dlaczego zwolniono naczelnego „Newsweeka”?”
Opisuje w nim zachowania naczelnego mające znamiona mobbingu. Pracownicy i zwłaszcza pracownice redakcji opowiadają o seksistowskich zachowaniach, o płaczu, o terapii ze względu na atmosferę na kolegiach, o zemście redaktora, o homofobicznych „dowcipasach”, komentowaniu wyglądu itd. Po szczegóły zachęcam do lektury tekstu, który wiele mówi nie tylko o samym byłym redaktorze naczelnym czołowego libkowego medium, ale generalnie o elitach dziennikarskich tego kraju. Lis naturalnie natomiast wszystkiemu konsekwentnie zaprzecza. Jego zdaniem nic się nie działo, a z osobami nieheteronormatywnymi „do dziś ma relacje serdeczne i przyjacielskie”.
W moich tekstach zwykle lubię analizować sprawy w szerszym kontekście, więc jeśli pojawiają się konkretne osoby to występują jako symbole głębszych zjawisk. Łatwo teraz będzie sprowadzić to tylko do postawy pojedynczej osoby, ale problem jest znacznie poważniejszy.
Dopóki nasze tzw. elity polityczne czy dziennikarskie nie odkryły Twittera można było mieć pewne złudzenia co do tego, jakie standardy prezentują osoby z najwyższego świecznika medialno-politycznego. Lektura tych wpisów ujawnia jednak stan intelektualny i etyczny sporej części tego świata, który zarządza naszymi zbiorowymi emocjami. Te standardy generalnie są bardzo niskie i nadal trwa wyścig w kierunku dna.
To, co się działo w redakcji tego medium, ale też wielu innych, w pewien sposób opisuje też jak my wszyscy w tym kraju jesteśmy traktowani. Samozwańczy wodzowie w polityce, w firmach, w redakcjach, czy co bardziej wpływowi politycy traktują nas cały czas w ten sposób. Jak pachołków do łajania, do traktowania z buta, jak „zasoby ludzkie” do przemielenia, jak „masę elektoralną” do ugniecenia niczym ciasto, by zagłosowała odpowiednio, jak konsumentów, którym się wciska w reklamach śmieci do kupienia, jak wreszcie „widzów, czytelników i słuchaczy” do obrobienia za pomocą dawek infotainmentu i sprowadzenia do roli rozemocjonowanych, bezmyślnych klonów powtarzających „przekazy dnia” danego konglomeratu polityczno-medialnego.
Sytuację w redakcji Newsweeka powinny zająć się odpowiednie instytucje i bardzo współczuję ofiarom. W tym kontekście jednak należy podkreślić, że Polska (a pewnie i w ogóle cała kapitalistyczna rzeczywistość w różnych krajach), to jest taka jedna wielka redakcja. Gdzie na „kolegiach”, które są naszym codziennym życiem, w szkole, w pracy, w domach, jesteśmy poniżani, mobbowani, gnębieni, urabiani i zastraszani. Zawsze jesteśmy za mało wydajni, zbyt leniwi, źle się ubieramy, jesteśmy zbyt „roszczeniowi”, bo co odważniejsi mają „czelność” się czegoś domagać, zamiast słuchać bez szemrania panów w redakcjach, rządach, i zarządach.
Jako zbiorowość jesteśmy nieustannie mobbowani przez „przekaziory” medialne. Jeśli tylko jakaś grupa zawodowa, czy opresjonowana systemowo próbuje podnieść głowę i czegoś zażądać, natychmiast zaczyna się jazgot i w zależności od opcji politycznej wyznawanej przez redakcję, dowiadujemy się, że „homosovieticusy nienasycone” czegoś mają czelność się domagać a potem inflacja rośnie, „roszczeniowa młodzież dzisiaj domaga się zbyt wiele, a firm na to nie stać”, elgiebety się obnoszą, a przecież nic się im nie dzieje, „mam kolegę geja…”. A te kobiety? w ogóle kto to słyszał, czegoś chcą, jakim one językiem mówią?! Tylko „ta aborcja i aborcja”. Albo te queery… no zepsuły kampanię opozycji robiąc akcję nie taką jak wymyślono w sztabie, pewnie agentura PiS.
I potem tacy redaktorzy, o takich a nie innych walorach i opiniach, jakie poznaliśmy w tekście Jadczaka, pouczają nas z wysokiej wieży, na wysokim C, co mamy myśleć, jak robić, jak żyć, jak nie żyć, jak walczyć o swoje prawa, a jak nie walczyć, co wypada, co nie wypada, czy należy jeść awokado, czy szczaw i mirabelki w tym sezonie. A sami są często bardzo dziwnymi ludźmi o bardzo specyficznych zwyczajach i etyce.
Zanim zaczniecie pouczać, panowie redaktorzy, sprawdźcie, czy sami nie żyjecie w stajni Augiasza. Może czas już posprzątać? Może czas już przestać siedzieć na tych kolegiach jak trusie? Tacy jesteście odważni, jak trzeba wysyłać ludzi do „bezpardonowej walki z rządem”, „do poświęceń w gospodarce”, „zaciskania pasa”, a sami jesteście bandą tchórzliwych królików, którzy nic nie robią, kiedy koleżance albo koledze robią krzywdę w firmie. Takie chojraki na papierze. Sami twardziele, jak nic to nie kosztuje. A spojrzysz takiemu w oczy i spuści wzrok.
Dlatego tym większy mam szacunek do tych ludzi, którzy mają odwagę wstać i powiedzieć lub napisać, że źle się dzieje w mojej firmie, w mojej szkole, w mojej grupie, w mojej organizacji. Inni się boją. A dopóki się boją, będziemy rządzeni przez takich ludzi, którzy na pytanie „Nie boi się pan, że ktoś się o tym, co pan robi dowie?” odpowiadają „Właśnie się pan dowiedział, i co?”. Może czas doprowadzić do sytuacji, że zaczną się jednak bać?
Xavier Woliński