Nowa szlachta i rozdawnictwo z KPO

close up of banknotes Photo by Gosia K on Pexels.com

Okazało się, że rozmaite firmy i firemki dostawały setki tysięcy dotacji z KPO na takie przedsięwzięcia, jak zakup jachtów, remonty apartamentów na wynajem, piwo bezalkoholowe albo rozszerzenie działalności o udzielanie chwilówek. Niektóre firmy nawet nie wkładały wysiłku w uzasadnienie. Wystarczyło wpisać cokolwiek, bo przyjmowanie wniosków odbywało się na formalnym wykazaniu spadku obrotów w pandemii.

Więc jeśli ktoś miał „dojścia do informacji”, że dają, to brali. I teraz część osób nie rozumie skąd to oburzenie. Przecież po pierwsze, brali legalnie, po drugie środki z KPO nie poszły tylko na to. Fakt, tylko tu nie o KPO jako takie idzie, sami przecież się o te środki awanturowaliśmy.

Rzecz w tym, że o tych osobliwych wydatkach czytają miliony ludzi, przede wszystkim pracownicy, którzy po raz kolejny czują się traktowani jak chłopi pańszczyźniani w obliczu rozpasania szlachty. Przeciętny pracownik nigdy nie może liczyć na tego rodzaju wsparcie i to w zrozumiały sposób ludzi frustruje. I mają rację. Po prostu są robieni w balona od początku istnienia tego systemu. Stąd zresztą ten pęd do zakładania jednoosobowych działalności. To zrozumiałe, że każdy, kto może, chce do tej szlachty dołączyć, widząc nierówne traktowanie. Nierówne, to nawet za mało powiedziane.

Dodatkowo ciągle słyszymy wykłady o tym, że nie ma środków np. na asystencję osobistą, albo na opiekę medyczną, albo na cokolwiek istotnego dla przeciętnego człowieka, bo „budżet nie jest z gumy”. A potem człowiek słyszy o takim rozdawnictwie i nerwy puszczają.

Krzyczy też na ten temat m.in. prawicowa opozycja. Ale warto przypomnieć, kto te mechanizmy stworzył w czasie pandemii. Kto stworzył system tarcz dla tak zwanych przedsiębiorców? Rząd Morawieckiego. To tam urodziła się idea, że przede wszystkim należy pomoc kierować do kapitału, licząc, że może przy okazji skapnie coś pracownikom. Zwykle nie skapywało, a na pewno nie na zasadzie „dostaliśmy wsparcie i podzielimy się tym wsparciem sprawiedliwie w firmie”. To tak nie działało. Większość właścicieli firm uznała, że to jest pomoc dla nich, a nie także dla pracowników. Ci byli po prostu niejednokrotnie zwalniani z dnia na dzień (zwłaszcza jeśli np. pracowali w gastronomii czy kinach na śmieciówkach).

Dlatego pisowcy wyglądają teraz żałośnie, krytykując ten system i liczą na naszą krótką pamięć. Ja pamiętam, bo byłem jednym z nielicznych, którzy wówczas przeciwko temu „neoszlacheckiemu” podejściu do sprawy głośno protestowali. Jeśli należało rozdać środki nie patrząc na to jak są wydawane, to wszystkim. Także pracownikom tracącym pracę.

Obecny rząd jednak nie może chować się za PiS-em. On tę logikę kontynuuje, bo mimo pewnych różnic, to jest ciągle ta sama ideologia, to samo myślenie o gospodarce, tylko w różnych wariantach. Kapitał tu jest królem, a pracownik jest, w tej optyce, niekoniecznym elementem wspaniale funkcjonującego systemu składającego się z samych „przedsiębiorców”. Te różnice pomiędzy nimi w tym aspekcie nie są aż tak duże, jak próbują tutaj dwie zwalczające się prawicowe sekty, dwa konglomeraty, dwie szarańcze przedstawiać.

I oczywiście, były firmy, które miały straty wywołane pandemią i lockdownami. Ale były też firmy, które sztucznie zawyżały straty, żeby potem załapać się na tarcze. Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o nierówne traktowanie pracowników względem właścicieli. Pracownicy w Polsce w ogóle nie są uznawani za część firmy, jako niezbędny jej fundament. Są traktowani zarówno przez większość polityków, jak i kapitał, jako jakiś niekonieczny, wymienny dodatek. Więc kiedy mowa jest o „wsparciu firm”, to wsparcie idzie głównie do właścicieli kapitału. Niemal nigdy na wsparcie pracowników. Ponieważ ich problemy wynikają zawsze z naturalnych uwarunkowań rynkowych (także tych wywołanych katastrofami), w które nie wolno ingerować, bo „komunizm”. Natomiast kłopoty kapitału zawsze są „nadzwyczajne”, „niewynikające z działania rynku”, a więc ingerencja państwa i rozdawnictwo zawsze jest w takich przypadkach uzasadnione.

Tymczasem w takich sytuacjach, kiedy trzeba działać szybko i bez zbędnej biurokratycznej kontroli lepiej wprowadzać coś na kształt bezwarunkowego dochodu podstawowego, czego zresztą domagałem się na samym początku pandemii. Ale kto by lewaków słuchał? Prawica zawsze ma lepsze pomysły. Wiadomo, że pracownik przewali takie wsparcie na głupoty, a pan przedsiębiorca przeznaczy na ważne inwestycje. W nowy ekspres do kawy przykładowo. Albo konsolę do gier, w celu „wsparcia kreatywności kierownictwa firmy”, ma się rozumieć.

Xavier Woliński