Spędziłem trochę czasu na kanałach, którymi protestujący na Białorusi przekazują sobie informacje. Łukaszenka ma czego się obawiać, bo te protesty są zupełnie inne niż te do których zdążył się przyzwyczaić i które nauczył się tłumić przez 26 lat rządów.
Są “anarchistyczne” i to nie dlatego, że jak informuje białoruski Anarchistyczny Czarny Krzyż, anarchiści biorą w nich udział i od dawna zapełniają kazamaty Łukaszenki (np. w zeszłym roku była “obława na anarchistów” w tym kraju), ale także ze względu na samą “technikę oporu”. Jest całkowicie zdecentralizowany, rozproszony i nie opiera się na żadnym liderze, bo ci albo siedzą, albo zostali wygnani z kraju.
“Centralne” wiece zostały tradycyjnie dość szybko rozbite przez wyposażone doskonale oddziały bezpieki. Tyle że tym razem protesty się na tym nie skończyły, tylko rozproszyły w dzielnicach, małych miejscowościach, a nawet wsiach. Ludzie wychodzą przed bloki, na skrzyżowania, gromadzą się na
przystankach. Czasem to jest kilka tysięcy maszerujących przez dzielnicę, czasem kilkaset, a czasem jedna osoba z flagą staje na ulicy i zatrzymuje ruch. I cały czas słychać klaksony.
OMON rozbija spontaniczne zgromadzenia w jednym miejscu, ale co z tego skoro zaraz powstaje kilka innych ognisk oporu. Bezpieka biega pomiędzy blokami jak oszalała, tymczasem z tysięcy okien słyszy buczenie i gwizdy. Jeśli nawet uda się im rozbić manifestację, ludzie przenoszą się właśnie na
balkony swoich mieszkań. To jest nie do opanowania po prostu, bez względu na to, ile chłopcy w mundurach by się nie napocili. Musieliby zacząć równać z ziemią całe osiedla, żeby to zakończyć.
Dodatkowo, co z tego że państwowa telewizja opowiada bajki, skoro ludzie widzą co się dzieje, bo bezpieka tłucze ludzi wprost za ich oknami, co nagrywają komórkami i wysyłają do sieci. Rząd próbował blokować sieć, ale cały czas blokady były omijane. Dziś z tego co wiem kompletnie się poddał, bo firmy informatyczne zaczęły zgłaszać, że nie potrafią zachować ciągłości pracy z ciągłymi przerwami łączności. Poza tym i tak
okazało się to kompletnie nieskuteczne, bo informacje rozsyłane były SMS-ami, a filmiki nawet oldskulowo przez bluetootha jeden od drugiego. Łukaszenka i jego aparat żyją mentalnie w latach 90., gdzie wystarczy
kontrolować radio, prasę i telewizję i temat zamknięty. Protestujący żyją w XXI wieku. To musiało się tak skończyć po prostu.
Dodatkowo cios przyszedł z zakładów pracy, gdzie odbywają się masówki, a nawet strajki. Z protestami ulicznymi jakoś można jakiś czas sobie żyć, ale jak stanie gospodarka, to w zasadzie koniec. To jest kręgosłup każdej władzy. Dlatego tak naciskam, żeby nigdy nie odpuszczać tego terenu walk, bo koniec końców, kto kontroluje zakłady pracy, gospodarkę, ten kontroluje całą resztę, jak starzy syndykaliści mówili.
Tak to wygląda w tej chwili. Ludzie po prostu ze zdziwieniem odkryli własną siłę. Liderów wygnali, centralne wiece rozgonili, ale po co komu centralne kierownictwo? Mamy XXI wiek, może w końcu zacznijmy nim żyć, a nie ciągle odgrywajmy rekonstrukcje z XX wieku?
Xavier Woliński