Miałem wczoraj komentować publikację nowego raportu ws. zmian klimatycznych Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC). Z drugiej strony coraz częściej czytelniczki i czytelnicy proszą mnie o jakieś pozytywne informacje. Jak to pogodzić? Spróbujmy…
No więc na początek miejmy za sobą negatywne informacje, które reprezentuje moim zdaniem doskonale ten cytat z raportu:
„W porównaniu z okresem 1850-1900 średnia globalna temperatura powierzchni ziemi w latach 2081-2100 będzie najprawdopodobniej wyższa o 1,0°C do 1,8°C w rozważanym scenariuszu bardzo niskich emisji gazów cieplarnianych, o 2,1°C do 3,5°C w scenariuszu pośrednim i od 3,3°C do 5,7°C w scenariuszu bardzo wysokich emisji gazów cieplarnianych”.
Sądząc z obecnych zachowań ludzkości, pierwszy najbardziej optymistyczny scenariusz można uznać za najmniej prawdopodobny moim zdaniem. Więc mamy dwa ostatnie.
IPCC, aby uzmysłowić sobie skalę notuje, że „ostatni raz, kiedy globalna temperatura powierzchni ziemi była o 2,5°C wyższa niż w latach 1850-1900 miał miejsce ponad 3 miliony lat temu”.
Autorzy i autorki raportu zaznaczają, że zmiany już się rozpoczęły. Ekstremalne zjawiska pogodowe są częstsze (upałów, susz, huraganów, itd.). Średnia temperatura rośnie z każdą dekadą i z każdą dekadą będzie tego coraz więcej. Nie będzie dotykać to tylko lokalnych społeczności, ale całej globalnej gospodarki. Np. już teraz ekstremalne zjawiska pogodowe spowodowały wzrost cen żywności, a także np. układów scalonych (susza na Tajwanie spowodowała paraliż fabryk TSMC, producenta odpowiedzialnego za 28 proc. produkcji półprzewodników na świecie, jego produkty zapewne macie w swoich smartfonach, telewizorach, czy nawet samochodach). Tak więc kryzys klimatyczny nie dotknie głównie „biednych krajów”, ale wywoła chaos, a miejscami paraliż całej gospodarki kapitalistycznej, która jest uzależniona od takich właśnie „lejków” w postaci skoncentrowanego kapitału.
Oczywiście raport podkreśla, że dyskusja na temat tego, czy człowiek jest przyczyną tak gwałtownych zmian się zakończyła. Ale tego nie muszę chyba tutaj dodawać, choć warto, żeby publicyści Do Rzeczy sobie go przeczytali, bo sądząc z ich okładek nadal wierzą w „spisek zielonych”.
Albo rozpadnie się wcześniej w wyniku działań coraz bardziej zirytowanych ludzi, albo wyzeruje go katastrofa klimatyczna. Nie ma możliwości, żeby system obecny przetrwał. Nie wiemy co się wyłoni potem, ale mimo wszystko wizja, że ten pasożytniczy system gospodarowania upadnie dla mnie jest optymistyczna. Jednak dla konserwy to dramat, bo „ma być jak było”. Dlatego tak opornie im idzie przyjmowanie wiedzy na temat zmian klimatycznych. A jedyne co są w stanie ewentualnie przyjąć, to że „coś tam spece z polibudy wymyślą, walnie się jakąś elektrownię atomową plus dwa wiatraki i będzie git”. Nie będzie.
Bez zmiany systemu gospodarowania, bez zmiany mnóstwa większych i mniejszych rzeczy dalej będziemy pełznęli w kierunku katastrofy (może nieco „zmoderowanej”), ale jednak katastrofy. Przypominam, że obecny system nie polega na tym wyłącznie, że Europa zrobi sobie „ekotechnoutopię”. Problem polega na tym, że aby tutaj bajerować w krajach bogatej północy, że jest tak super-eko, trzeba najpierw było przenieść większość „brudnego” przemysłu opartego na wyzysku przyrody, w tym człowieka, do krajów biednego globalnego Południa. Wraz z „brudną produkcją” poszły też śmieci z północy. Ot i cała tajemnica „eko-Europy”. O wycinaniu puszcz pod pastwiska, żeby ci z północy mogli jeść codziennie kawał mięcha za półdarmo nie wspomnę nawet.
Nie da się mówić o kryzysie klimatycznym tylko w kontekście technologii, jakby chcieli to konserwatyści i liberałowie. To jest problem naszej cywilizacji, w tym modelu gospodarczego i politycznego. I optymizm polega na tym, że zmiana wciąż jest możliwa i jest w naszych rękach, bo ten system został stworzony przez ludzi, a nie „naturę”, czy „boga”. Moment jednak, kiedy „wszystko będzie już wyłącznie w rękach natury” się zbliża. I sami do tego doprowadzimy.
Xavier Woliński