Wczoraj rozpoczął się proces tzw. piątki w Hajnówce. W marcu 2022 roku pięć osób pomogło irackiej rodzinie w tym siedmiorgu dzieci oraz towarzyszącemu im człowiekowi z Egiptu. Grupka była narażona na śmierć, bo utknęła na pograniczu polsko-białoruskim. Prokuratura próbuje wlepić pomagającym nawet kilka lat więzienia, bo nakarmili i napoili oraz dali schronienie potrzebującym.
W dodatku postawiła im haniebny zarzut z art. 264a § 1. Kk: „Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, umożliwia lub ułatwia innej osobie pobyt na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej wbrew przepisom, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”.
Z toku procesu wynika, że nie mogąc udowodnić konkretnej korzyści, jaką mieliby osiągnąć udzielający pomocy, próbują wmówić sądowi, że chodzi o korzyść, którą otrzymali odbiorcy pomocy. Kombinują jak koń pod górkę.
To są dla mnie bohaterskie osoby, które głęboko podziwiam. Świadomość, że takie istnieją, daje nadzieję, że ludzkość jeszcze całkowicie nie upadła. A histeria i strach rozsiewana przez władzę i część mediów nie opanowała jeszcze mózgów wszystkich, choć może już większości niestety.
Tak jak pisałem dwa dni temu ci, którzy pomagają, to zawsze jest mniejszość. Potem dopiero większość próbuje sobie przypisywać zasługi innych, jak w przypadku np. pomocy Żydom w czasie wojny.
Na sali, dopóki prokuratura nie wymusiła wyłączenia jawności, padły wspaniałe słowa. Zanotowały ją osoby z kolektywu Szpila, uczestniczącego w procesie. Wkleję niektóre fragmenty wypowiedzi, żeby nie zaginęły w szumie informacyjnym i propagandzie.
Mariusz: „Marzec 2022 był wyjątkowo trudny dla osób przekraczających granicę polsko-białoruska. Reżim białoruski opróżnił duży magazyn w Bruzgach gdzie zimę spędziło wiele osób w najgorszej kondycji zdrowotnej i małych dzieci. Osoby te znalazły się w lesie po obydwu stronach granicy. Warunki pogodowe w lesie w marcu bywają bardzo trudne. Rodzina z dziećmi, którym udzieliłem podstawowej pomocy, zwyczajnie jej potrzebowała.
Uważam, że podzielenie się tym, co się ma z bliźnim w potrzebie, nie jest przestępstwem. Jest czynem słusznym moralnie. Nie potrafiłbym sobie spojrzeć w oczy w lustrze gdybym miał obok takiej osoby przejść obojętnie. Nie uważam również że jako obywatel mam obowiązek delegować na służby państwowej zajmowanie się pomocą osobom, które spotykam osobiście.
Mieszkam w Szkocji. Pracuję od niedawna jako listonosz i jest to kolejna uczciwa, społecznie przydatna praca, jaką wykonuję. (…) Pomagam zarówno ludziom jak i zwierzętom. Jako wolontariusz pracowałem w dużych obozach dla uchodźców w Grecji, gotowałem i wydawałem jedzenie potrzebującym w Sarajewie. Po inwazji Rosji na Ukrainę pomogłem w ewakuacji dziesiątków osób na zachód Ukrainy i do Polski. Pomagam również jako kierowca szkockim, polskim i ukraińskim fundacjom zajmującym się bezdomnymi zwierzętami. Ostatni raz, dwa dni temu”.
Asia: „Chciałabym wyrazić swoją frustrację i zniesmaczenie związane z tym, że muszę tu być i składać wyjaśnienie w związku z tym, że podjęłam działania w celu ratowania zdrowia i życia drugiego człowieka.
Od początku kryzysu osoby zgłaszały przemoc stosowaną przez służby SG i żołnierzy. Dla mnie wyrzucanie osób z terytorium Polski do Białorusi jest jak udział w usiłowaniu zabójstwa w białych rękawiczkach.
Jestem osobą, która uważa, że prawo do życia i decydowania o własnej ścieżce nie powinno być uzależnione od koloru skóry i paszportu”.
Kamila: „Nie rozumiem, dlaczego postawiono mi zarzuty za pomoc osobom w lesie. Uważam, że postąpiłam tak, jak każda osoba na moim miejscu powinna postąpić. Zgodnie z prawem, mogły mi również zostać postawione zarzuty za nieudzielenie pomocy.
A chciałabym przypomnieć, że w szkole uczą nas o tym jaką mamy tradycję gościnności i pomagania. W tym duchu zostałam wychowana – dzielić się i troszczyć o innych, nie być obojętna.
Pracuję w organizacjach społecznych od lat – pomagałam społeczności romskiej, uchodźcom z Ukrainy, a teraz pracuję z młodzieżą. Czy za to też powinnam zostać ukarana, bo osoby, którym pomagam, odnoszą z tego korzyści?
Co do sytuacji z Ukrainy, byłam tam wolontariuszką, i pomagałam dokładnie tak samo jak pomagałam na Podlasiu.
Czuję się zażenowana tym że państwo skupia swoje siłę i nasze podatki na taki proces zamiast zająć się rzeczywistą pomocą np. Inwestycje w służbę zdrowia
Wierzę, że ta sprawa ma tło polityczne, jest na rękę obecnej władzy. Ale ja jestem tutaj, by przypomnieć, że pomoc jest naszą powinnością. Nie można bać się drugiego człowieka w potrzebie i nie można za to być karanym. Nie żałuję tego, co zrobiłam, i jestem dumna z siebie i osób które tutaj siedzą. Pomagałam i pomagać będę”.
Ewa: „Zawsze starałam się żyć przyzwoicie i zgodnie z prawem. Teraz stoję przed sądem oskarżona o niesienie pomocy drugiemu człowiekowi.
Ja sama jestem zwykłym człowiekiem. Urodziłam się w Hajnówce. Z tych stron wyrastam, czuję z nimi silny związek. Krajobraz, przyroda, kultura, język i religia wschodniego Podlasia to moje korzenie. Nasza historia i przywiązanie do miejsca w dużej mierze ukształtowały mnie i wielu innych tutejszych ludzi. Myślę, że ten aspekt jest bardzo istotny dla zrozumienia całej sprawy.
Nasi przodkowie też byli uchodźcami. Moi pradziadowie byli jednymi z dwóch milionów osób, które w 1915 roku uciekły w głąb Rosji gnani strachem przed armią niemiecką. Tak zwane bieżeństwo było tragicznym exodusem, którego co trzeci nie przeżył. Ci, którzy przetrwali mieli szczęście, które nie było abstrakcją. Stali za nim konkretni ludzie, którzy ich karmili, poili, zapraszali na noc, oferowali im pracę.
Gdyby nie te proste gesty moim przodkom nie udałoby się przetrwać tej tułaczki i potem wrócić do domu, a ja nigdy bym się nie urodziła, podobnie zresztą jak mnóstwo innych ludzi tutaj na Podlasiu. Na tych opowieściach nas wychowano. Życzono nam, żebyśmy nie musieli uciekać, czuć głodu. Tłumaczono, jak strasznie jest wszystko tracić i jak niezbędna jest pomoc dla tych, którzy są w trudnej sytuacji.
Zresztą nie był to jedyny moment w najnowszej historii naszego regionu, kiedy przetrwanie zależało od solidarności i wzajemnej pomocy. Niosę w sobie tę świadomość jako rodzaj zobowiązania. To jest moja historia, mojej rodziny. Na takich historiach zostałam wychowana Mój ojciec był lekarzem, z domu wyniosłam imperatyw, że jak drugi człowiek potrzebuje pomocy, to mu się pomaga.
Nauczono mnie też, że chrześcijański altruizm jest czymś szlachetnym, że jako ludzie mamy do tej szlachetności dążyć. Po prostu – mamy być dobrzy, a dobro to na ogół dość zwyczajna rzecz, która nie wymaga wielkich wyjaśnień. Każdy z nas doskonale wie, czym jest głód, pragnienie, zmęczenie, chłód, choroba, zagrożenie, strach.
Nasze tradycje mogą się różnić, ale wszystkich nas jako ludzi łączy to, że boimy się cierpienia, nie chcemy cierpieć. Nie ma więc znaczenia, czy wyznajemy tę samą religię, czy mówimy tym samym językiem, czy mamy włosy blond a może ciemną skórę. Na koniec jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli jesteś obojętny wobec czyjejś krzywdy, stajesz się za nią w jakimś sensie współodpowiedzialny. Tak mnie wychowano, tak właśnie czuję i tego też uczyłam swoje dzieci.
Jesienią 2021 roku w Puszczy Białowieskiej zaczęli pojawiać się uchodźcy z Syrii, Jemenu, Iranu, Iraku, z krajów Afryki. My, mieszkańcy, szliśmy do lasu, który kochamy, który do tej pory był naszym miejscem pracy albo odpoczynku i relaksu, i spotykaliśmy ludzi, którzy wielokrotnie nie mogli sami utrzymać się na nogach. Było to zderzenie światów na różnych płaszczyznach.
Miejsce, które dla nas było synonimem harmonii i spokoju, dla kogoś stało się miejscem, w którym powoli dogorywał w ukryciu. A my tuż obok tego lasu mieliśmy swoje bezpieczne, ciepłe domy. Trudno mi oddać słowami co przeżywaliśmy.
Bardzo trudno jest normalnie żyć, gdy wiesz, że nieopodal twojego domu umiera człowiek. Do tego nasz przygraniczny fragment kraju odizolowano w strefie, do której nie mieli dostępu ani przedstawiciele organizacji pozarządowych, ani lekarze ani dziennikarze, ani nawet część polityków – czyli ci, którzy mogliby wesprzeć mieszkańców moralnie albo praktycznie.
Na granicę nie wysłano profesjonalnej pomocy humanitarnej, tylko tysiące żołnierzy. Ale na co dzień, w trudnej sytuacji, nie żyje się lepiej, kiedy na ulicach, w sklepach widzi się mundurowych z bronią, kiedy jest się każdego dnia zatrzymywanym do kontroli auta – w drodze z pracy, do pracy, do przedszkola, ze szkoły, kiedy małe dzieci pytają cię, do kogo ci panowie będą strzelać.
Nas – mieszkańców – nikt nie wsparł w sposób inny niż militarny. Przy czym zamaskowane twarze mundurowych, ich podejrzliwość wobec zwykłych mieszkańców, szczegółowe pytania odnośnie celu i czasu podróży do sąsiednich wsi, w których mieszkają nasi przyjaciele czy najbliższa rodzina, pogłębiały nasze uczucie izolacji. Nikt nie chciał z nami rozmawiać, nikt nas nie słuchał. W naszym odczuciu, ludzie w drodze i mieszkańcy pogranicza przestali być istotni.
Pamiętajmy, że mówię o jesieni roku 2021 i o początku 2022, kiedy wciąż obowiązywała strefa i jej ograniczenia. Proszę też zrozumieć, że zupełnie inaczej postrzega się problemy z dystansu, z wygodnego mieszkania w Poznaniu, Warszawie czy jakiegokolwiek innego oddalonego miejsca. Zupełnie inaczej niż z okna domu, który stoi blisko granicy. Tam problem nie patrzył na ciebie zagłodzonymi oczami, nie uciekał przerażony przez krzaki, nie spał na mrozie w mokrym ubraniu ukryty w kępie drzew
Tam nikt nie sprawdzał ci plecaka przy wjeździe do innej części miasta ani nie postanowił, że dana dzielnica stała się dostępna tylko dla zameldowanych w niej osób. Nieoznakowane auta nie zatrzymywały cię w bocznych drogach po zmroku.
Proszę spróbować wczuć się w sytuację mieszkańców pogranicza – sytuację, w której idąc na spacer do lasu spotykają Państwo człowieka, w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, który pada przed wami na kolana i błaga o wodę, małżeństwo okręcone workami foliowymi, żeby po wielu dniach w mokrym lesie było im mniej zimno, albo matkę z córką, która ma problemy żołądkowe i potrzebuje czystej pary spodni, a tych akurat oczywiście przy sobie nie macie, bo to tylko wasz sobotni spacer.
Wszyscy byli już pushbackowani, czyli wyrzucani przez granicę – co najmniej kilka razy. Młody mężczyzna być może jest akurat w wieku Państwa syna, w wieku mojego starszego syna. Małżeństwo nasuwa skojarzenia z innymi parami z sąsiedztwa, a chore dziecko w ramionach matki… Cóż, jak inna matka może nie współczuć? Dla nas – lokalnych mieszkańców – kryzys humanitarny nie był tylko obrazkiem z jakiejś odległej krainy.
Widzieliśmy to, czego nie widziały i nie pokazały media, który nie wpuszczono do strefy. Jako zwykli mieszkańcy Podlasia nie byliśmy gotowi na taką traumę.
Nikt o tym głośno nie mówił, nie uważał się za bohatera, raczej przeklinał konieczność, która do tej sytuacji doprowadziła. Cel pomocy można nazwać górnolotnie uratowaniem komuś życia. W praktyce chodziło o coś bardzo zwyczajnego: termos z zupą, butelkę czystej wody, bochenek chleba i konserwę, suche skarpety czy bluzę… Trywialność tego gestu powodowała, że ani ja ani wielu innych pomagających mieszkańców nie pomyślałoby nawet, że możemy być za to ukarani.
Pomoc humanitarna, której udzielaliśmy z założenia jest zamierzona, by ratować ludzkiego życie. Uznaje je za wartość bezwzględną, niezależnie od tego, kim jest człowiek w potrzebie. W tamtym czasie trudno by mi było uwierzyć, że poszanowanie praw człowieka może być postrzegane jako łamanie prawa, bo jeśli uratowanie komuś życia jest przestępstwem, jak nazwalibyśmy czyn, którym bezpośrednio przyczyniamy się do czyjejś śmierci?
Tymi samymi wartościami kierowały się i kierują wszystkie znane mi osoby, które pomagały i pomagają. Również te osoby, które tu przez wysokim Sądem zabierały głos”.