Chorzy na raka trzustki, by otrzymać nowoczesne leczenie w Państwowym Instytucie Medycznym MSWiA, wpłacali po kilkadziesiąt tys. zł w ramach darowizn na działającą przy szpitalu fundację – wynikać ma ze śledztwa Rynku Zdrowia i Wirtualnej Polski.
Dziennikarze twierdzą, że dysponują nagraniem, na którym prof. Durlik, szef jednej ze szpitalnych klinik i przewodniczący rady naukowej instytutu, przyjmując pacjenta w swoim prywatnym gabinecie, stawia sprawę jasno: wpłata ok. 20 tys. zł na fundację warunkuje przeprowadzenie operacji w lepszy dla pacjenta sposób.
Profesor Durlik w rozmowie z dziennikarzami mówi, że o proszeniu o wpłaty wszyscy w szpitalu wiedzieli, a taka konieczność wynikała z braku pieniędzy. Prośby o wpłaty być może były niewłaściwie formułowane, ale operowani robotem byli także niektórzy pacjenci, którzy nie wpłacili ok. 20 tys. zł na fundację. Zapewnia, że sam z zebranych pieniędzy nie wziął ani złotówki.
Warto wspomnieć, że Narodowy Fundusz Zdrowia finansuje operacje na trzustce klasyczną metodą. Operacja przy wykorzystaniu robota jest droższa. Zgodnie z prawem różnicę pokrywa szpital. Niezgodne z przepisami jest oczekiwanie jakichkolwiek wpłat od pacjentów.
Ministerka zdrowia Izabela Leszczyna wyraża oburzenie: – To niedopuszczalne. Nie może być tak, że pacjent korzystający z usług publicznego szpitala, operowany na publicznym sprzęcie przez lekarza opłacanego ze środków publicznych, musi dopłacać do operacji. Dodaje, że ta sytuacja to przykład patologicznego miksu systemów publicznego i prywatnego. I dopowiada, że ma nadzieję, iż w perspektywie najbliższych lat uda się je rozdzielić.
W tej jednej sprawie mamy znakomity przykład prawdziwej mieszanki, która rozsadza system publicznej ochrony zdrowia. Szpital nie dostaje pieniędzy z NFZ na najlepsze metody leczenia, więc kombinuje z dziwnymi fundacjami i de facto wprowadza opłatę za leczenie. Dochodzi do tego specjalna ścieżka przez gabinet prywatny.
Wszyscy żyją w fikcji i udają, że to się nie dzieje. A dzieje się na dużą skalę w wielu ośrodkach. Tymczasem politycy postanowili dalej głodzić system ochrony zdrowia, rozdając zamożnym przywileje w postaci obniżenia składki zdrowotnej.
Zamożnym, bo jak podkreślam wielokrotnie, nie chodzi tutaj o to, żeby ledwo wiążący koniec z końcem ludzie, także ci na JDG, płacili więcej. Zawsze rozmaite opłaty, składki i podatki powinny być ściśle powiązane z realną sytuacją majątkową obciążanych osób, bez względu na formę umowy.
Rzecz w tym, że ci symboliczni szewcy i fryzjerzy tutaj służą wyłącznie za listek figowy i na tych obniżkach zyskają relatywnie mało. Tu chodzi o robienie prezentów grupom społecznym, z których wywodzi się większość polityków. Innymi słowy, robią dobrze sobie, swoim kumplom i rodzinie, a fryzjerki mają dokładnie tam, gdzie zawsze, czyli gdzieś. To, co dobija wiele zakładów fryzjerskich, to są np. czynsze, ale tutaj przecież nie ruszą tematu rozbestwienia rozmaitych landlordów, bo sami są landlordami.
A płacić na ten rozsypujący się i dojony z każdej strony system mają przede wszystkim etatowcy, także ci najniższego szczebla. Tacy, których nie będzie stać na wpłatę 20 tys. na fundację, czy nawet wizytę w prywatnym gabinecie przed zabiegiem, czy badaniem. Oni płacą wyższą składkę niż ich menadżer na jdg, a potem będą umierać w ciszy.
Opowiadają, że dosypywanie kasy nie ma sensu, bo to „worek bez dna” i trzeba najpierw „zrobić reformę”. Ale po pierwsze takie roboty, jak da Vinci są nieefektywnie używane nie tylko w tym instytucie, nie dlatego, że nie ma „reformy”, ale dlatego, że nie ma pieniędzy na eksploatację. Po drugie reformy są bardzo kosztowne, więc tym bardziej trzeba przed ich realizacją wzmocnić system finansowo. Z pustego i Salomon nie naleje. To nie magiczny świat polityków, że sama paplanina i zaklęcia wystarczą.
To elity rządzące odpowiadają za stworzenie patologicznego systemu i to one powinne przede wszystkim być za to ukarane. Doskonale wiedzą, że stworzyły dysfunkcjonalny system i ciągle to pogłębiają swoimi decyzjami, a teraz udają zaskoczenie. Jutro temat spadnie z mediów i będzie jak było. Aż do całkowitej katastrofy.
Xavier Woliński