W opozycji politycy PiS zmienili się w wiernych uczniów Balcerowicza. Od dłuższego czasu konsekwentnie wskazują na wysokość długu publicznego, czyniąc z tego podstawowy argument krytyki wymierzonej w rząd. Jeszcze chwila i sami wywieszą w całym kraju słynne „liczniki długu publicznego”. Kiedyś taki w Warszawie wywiesiła fundacja FOR.
„Krach finansów publicznych stał się faktem.” – obwieścił szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Skomentował w ten sposób informację podaną przez Ministerstwo Finansów, że deficyt wyniósł 156,7 mld zł, co stanowi 54,3 proc. planu na cały ten rok. Ocenił też, że „katastrofa w finansach publicznych” jest tak dramatyczna, że w perspektywie 3-4 lat MON zbankrutuje. To chyba jakiś nowy wariant korwinowskiego nigdy niespełniającego się proroctwa „ZUS zbankrutuje za trzy lata”. Zdaniem posła Zbigniewa Kuźmiuka budżet może wymagać nowelizacji już jesienią i że „prawdziwa katastrofa” jest możliwa, jeśli zabraknie środków do dołożenia kilkudziesięciu miliardów złotych.
Karol Nawrocki, jeszcze jako kandydat na prezydenta, już w lutym straszył, że w kwestii deficytu budżetowego „rząd Donalda Tuska prowadzi nas do katastrofy i bije kolejne niechlubne rekordy”. Na ostatniej Radzie Gabinetowej natomiast powiedział: — Jestem zaniepokojony tym, co widzę w danych z budżetu w tym roku. Kiedy wiemy o tym, że mamy 150 miliardów złotych deficytu, to jest to jasny sygnał alarmowy, że coś jest nie tak — obwieścił Nawrocki.
Jednocześnie nie ma zamiaru pozwalać na podnoszenie jakichkolwiek podatków: — Konsekwentnie uznaję, że podwyższanie podatków jest rzeczą, której nie zamierzam akceptować jako prezydent Polski. Uznaję, że więcej wysiłku wymaga to od strony rządowej, żeby uszczelnić system podatkowy, żeby zadbać o finanse publiczne — dodał.
To „uszczelnienie” to też jedna z ulubionych mantr powtarzanych przez neoliberałów, kiedy np. próbują zablokować podwyższenie podatków dla korporacji. Czyli generalnie Nawrocki mówi: „nie wiem, skąd weźmiecie kasę”.
Innymi słowy, PiS w narracji coraz silniej przechodzi na pozycje neoliberalne jeśli chodzi o zalecane „recepty”. Jak pamiętacie, od dawna tu wyśmiewałem straszenie „krachem finansów publicznych”. Tyle że teraz role się odwróciły. Kiedyś brylowali w tym zwolennicy PO, a teraz politycy i większość mediów związanych z PiS. Moja pozycja na ten temat więc się generalnie nie zmieniła, zmienili się natomiast rolami aktorzy. Teraz zapewne krytykować mnie za to będą też inni aktorzy i zapewne stanę się „pomagierem Tuska”.
Z tej perspektywy krytyka PiS wobec wysokiego deficytu jest powierzchowna – realnym problemem jest brak wskazania źródeł finansowania inwestycji i transferów. Odmawiając podnoszenia podatków wobec dużych firm, Nawrocki blokuje możliwość bardziej sprawiedliwego finansowania polityki społecznej.
Krytyka deficytu ze strony partii, która sama wprowadziła tak kosztowne i trwałe obciążenia dla budżetu, jest przykładem politycznego dysonansu. PiS broni swoich programów jako nienaruszalnych, jednocześnie atakując rząd za deficyt, który te programy w dużej mierze generują. Dochodzi do tego żądanie zwiększenia kolejnych wydatków na armię, w infrastrukturę itd.
Warto podkreślić, że kluczowe nie jest to, czy deficyt wynosi 4%, czy 6% PKB, lecz na co te środki są wydawane, co natomiast jest decyzją polityczną, a nie ekonomiczną.
Cel tych działań jest dość zrozumiały. Chodzi o eskalowanie żądań, jednocześnie blokując jakiekolwiek możliwości ich sfinansowania, a następnie krytykowanie za wzrost deficytu. Gdybyśmy mieli rząd, który nie boi się oskarżeń o zwiększanie deficytu, moglibyśmy być spokojni, ale obawiam się, że postąpi zgodnie z powielanym przez lata scenariuszem, czyli zacznie ciąć wydatki. W tym kontekście np. ograniczenie 800 plus dla migrantów, czemu przyklaskuje zgodnie cała prawica, to tylko poligon doświadczalny dla dalszego zwijania rozmaitych świadczeń już nie tylko dla „obcych”, ale dla wszystkich.
Społeczeństwo jest tak wyćwiczone w neoliberalnej dyscyplinie, że deficytem straszą nawet osoby, które korzystają z rozmaitych świadczeń i w które wszelkie cięcia uderzą najpierw. Ale dlaczego mamy się temu dziwić? Czytają o tym zarówno w mediach liberalnych jak i konserwatywnych. Głos lewicy jest nadal słaby. Więc prawicowcy stworzyli narracyjnego potwora, który zje każdego, kto nie walczy z deficytem.
Była szansa stworzenia odmiennej opowieści i nawet jej zręby powstawały w czasach rządów PiS, ale teraz wszyscy cofamy się o całe lata w dyskusji publicznej o deficycie. Dzięki m.in. pisowskim mediom. Zawsze uważałem, że ich „nawrócenie” na inną politykę gospodarczą jest powierzchowne. Poza niektórymi niewielkimi środowiskami orbitującymi wokół PiS, dominująca większość dalej tkwi w neoliberalnej baśni.
Teraz stajemy się po raz kolejny zakładnikami starć pomiędzy PO i PiS, co przejawiać się będzie podkładaniem wzajemnie pułapek. Nasz interes łatwo zostanie złożony w ofierze bogom tej wojny.
Xavier Woliński