– To będzie uderzenie na miarę reform Balcerowicza! Podatek katastralny nadchodzi. Wszyscy właściciele nieruchomości szykujcie po kilkadziesiąt tysięcy. – straszy landlordów były pisowski minister Waldemar Buda. Olaboga! Na pewno, wśród deweloperów i rentierów silne emocje, a Buda chce najwidoczniej robić za ich rzecznika.
Chodzi oczywiście o podatek katastralny i ja tu żadnego „Balcerowicza” nie widzę, wręcz przeciwnie. Były minister celowo pominął też fakt, że dyskutowany podatek miałby dotyczyć kolejnego mieszkania, nie tego, w którym mieszka właściciel z rodziną. Oczywiście niektóre miękiszony w obecnej koalicji próbują przesunąć go dopiero nawet na piąte mieszkanie, bo wiadomo, lobby nie śpi.
PiS natomiast zupełnie się gubi i potyka o własne sznurówki od kiedy stracili koryto. W Polsce opozycja zazwyczaj jest neoliberalna, więc najwidoczniej próbują tę tradycję kontynuować, wchodząc w buty poprzedników. To oczywiście wynika to także ze słabości intelektualnej ich zaplecza ideologicznego. Większość pisemek, w których pisowcy dyskutują o teoriach i ideach, zazwyczaj jest mniej lub bardziej konserwatywno-liberalna. Zawsze interesowała ich głównie ta „twarda” część władzy (zmiany w sądownictwie, strukturach siłowych, itd.), plus jakieś rozważania teologiczne czy historyczne.
Reszta, to co nas interesuje najbardziej, było dziełem przypadku z 500 plus na czele. Ot, ktoś rzucił pomysł, że może od tego będzie więcej dzieci i że to bardzo konserwatywny pomysł. A wyszło, że ludzie odebrali to jako program socjalny (i do pewnego stopnia nim był), więc to kontynuowali i próbowali zrobić z tego swoje koło zamachowe w każdych wyborach. Dodajmy do tego parę sensownych posunięć w kwestii płacy minimalnej, czy ochrony związkowców, które zrobili na złość libkom i to miało im zapewnić wieczną władzę.
Jakiś czas im to ją dawało, więc „się bawili w socjal”, choć nie do końca najwyraźniej rozumieli, jak to działa. Najważniejsze, że dawało im to władzę i możliwość realizowania swoich pierwotnych ideologicznych założeń, czyli realizowanie konserwatywnej ofensywy ideologicznej i „reformowanie” sądów i opanowanie prokuratury. Generalnie (nieprzesadnie rozbudowany) socjal służył im zawsze jako środek do celu. Traktowali to równie pogardliwie, jak PO i dosłownie uważali, że „kupuje” im to wyborców. Widać było to w rozmowach z niektórymi z nich podczas negocjacji.
Oni nie szanowali w większości tego „ludu”, który traktowali czysto instrumentalnie. Jak do nich przychodziliśmy z żądaniami wraz z tym autentycznym, a nie wyimaginowanym i przebranym w cepieliowskie kostiumy ludem, to powiedzmy sobie szczerze, próbowali traktować ludzi per noga. Negocjacje toczyły się tylko pod presją robienia awantury w mediach. Jak zobaczyli starszą kobietę płaczącą w TV, że będzie eksmitowana, to z czasem zaczynali coś robić, bo się bali, że to źle wpłynie na ich elektorat. Totalny cynizm. Czasem jednak trzeba było protestować wiele miesięcy.
W ogóle mnie to nie zaskakuje, bo pamiętam jak ostro, z balcerowiczowskich wręcz pozycji od lat krytykują Tuska za likwidację tej gangreny, jaką było OFE. Była to prawdopodobnie jedna z nielicznych decyzji ówczesnego rządu PO-PSL, której żarliwie broniłem, a PiS-owcy równie żarliwie atakowali. I do dziś w listach „afer PO”, jakie krążą wśród wyznawców PiS, można znaleźć też „aferę z kradzieżą pieniędzy z OFE”.
Sytuację ratuje natomiast to, że najwidoczniej Tusk ze swoim ministrem finansów postanowił teraz robić na złość opozycji (która, przypominam, zazwyczaj jest neoliberalna) i wykonywać gesty „socjalne”, czyli np. zachować 800 plus. Nie wiem, na ile starczy im konsekwencji, raczej spodziewam się równie chaotycznego działania jak za czasów poprzedników (dwa kroki do przodu, krok do tyłu). I zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie raz trzeba będzie protestować przeciwko różnym kombinacjom. Wszak żeby coś wywalczyć, trzeba się naszarpać.
Niemniej jednak, PiS najwidoczniej nie do końca rozumie, dlaczego stracił władzę i zaczyna się zachowywać równie durnowato, jak osiem lat temu PO, kiedy przegrali wybory. Wszystko dlatego, że prawica ze swojej natury, z powodu własnych ograniczeń intelektualnych, nie jest w stanie tego ogarnąć. Zwłaszcza od strony gospodarczej.
Idą teraz w jakieś drugorzędne dla ludzi bzdury w stylu obrony Wąsika i Kamińskiego. Rozbawił mnie fragment tekstu dotyczący
rozmowy pisowskich polityków z Dominiką Długosz: „Jednak w PiS-ie coraz mniej jest przekonania, że ma to sens. U niektórych pojawia się nagle zrozumienie, że wzbudzenie emocji w obronie polityków jest bardzo trudne, bo tak naprawdę nikt ich nie lubi”. No, geniusze. Tak, nikt prawie poza rodzinami i interesownymi kumplami oraz garstką wyznawców oraz klakierów nie przepada za politykami i nie będzie marnował za dużo czasu na obronę.
Ludzie oczekują efektów, a w Polsce nie przepada się zwłaszcza za rozhisteryzowanymi politykami, którzy nic nie mogą. W dodatku nie rozumieją przyczyn swojej porażki i brną w jakieś ideologiczne odklejenia.
Xavier Woliński