1,4 mln pracowników otrzymuje wynagrodzenie „pod stołem” – wynika z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego. To 6 proc. wynagrodzeń w Polsce.
Oznacza to, że 1,4 mln osób nie płaci składek lub są one zaniżone, a więc nie jest objętych ubezpieczeniem lub będzie miało bardzo niskie świadczenia np. chorobowe czy macierzyńskie. Oraz oczywiście będzie miało niskie emerytury, lub nie będzie miało ich wcale. To jest przerzucanie kosztów i ryzyka działalności gospodarczej na pracownika oraz społeczeństwo (ponieważ w przypadku np. braku emerytury osoba zgłosi się do opieki społecznej, czyli będzie pobierać świadczenia z naszych podatków, które przyoszczędzili „geniusze biznesu”).
Już nie chcę nawet wspominać o tym, że stanowi to nieuczciwą formę konkurencji w stosunku do tych, którzy płacą pracownikom składki.
Dlaczego napisałem „biznesiki”? Otóż nieprzypadkowo: „Szczególnie często płacenie pod stołem występuje wśród pracowników mikrofirm, gdzie odsetek osób otrzymujących część wynagrodzenia pod stołem wynosi 31 proc., wobec 11 proc. w przedsiębiorstwach o liczbie pracowników 10 i więcej” – czytamy w raporcie.
Płacenie pod stołem jest najbardziej powszechne w branżach świadczących drobne usługi, związane m.in. z zakwaterowaniem, gastronomią, urodą, rozrywką i rekreacją – zauważono w raporcie.
Czyli przede wszystkim dzieje się to od lat w firmach w które władowaliśmy miliony w ramach rozmaitych tarcz antykryzysowych, a właściciele firm płakali przed kamerami, że bez wsparcia z naszych kieszeni sobie nie poradzą. Te firmy, które wyciągnęły rękę po nasze pieniądze, powinny do spodu przez następne lata być kontrolowane. Społeczeństwo im pomogło? Wyciągnęli ręce po pieniądze płacone m.in. z podatków pracowników? No więc teraz mają być czyści jak łza, albo mają zwracać dotacje w razie kombinowania.
No i oczywiście to jest ten „elektorat” o który walczy Konfederacja i PO. Sól tej ziemi.
Ktoś powie, że nie wszyscy tak robią. No więc może ci, którzy działają inaczej, dołączą do tych, którzy takie zjawiska tępią. Na razie zbyt dużego wsparcia w swojej działalności pracowniczej z ich strony nie dostaliśmy w czasie kampanii w gastronomii, gdzie walczyliśmy o wypłaty i zaległe składki ZUS. Właściciel jednej z knajp nasyłał na nas policję, której osobiście tłumaczyć musiałem jakie prawa ma pracownik, a jakie pracodawca.
Panuje takie przekonanie, że „oj, tam, oj, tam”. Zaradni biznesmeni, którzy potrafią dokonać „optymalizacji kosztów”. Ale to nie jest jakaś abstrakcyjna sytuacja, w której oszukują jakiś abstrakcyjny twór. Tutaj ludzie będą przymierać głodem na emeryturze, ktoś nie będzie miał płatnego chorobowego, itd. A w razie czego cały koszt zostanie przerzucony na nas wszystkich. Na tych, którzy płacą.
Nie wierzę, że rząd, ten czy inny, się za to zabierze, widząc jak od lat traktuje się PIP. Zresztą i tak najlepszą formą walki z patologiami tego rodzaju zawsze było organizowanie się pracowników w formalne i nieformalne organizacje, które na bieżąco sprawdzają w firmach przestrzeganie praw pracowniczych. PIP-owców zawsze będzie za mało.
Wielokrotnie skutecznie udało się takim grupom odzyskać sporo zrabowanych pracownikom (i nam wszystkim) przez kapitał pieniędzy, więc to jest przetestowane. Tylko ludzie muszą się chcieć organizować, a nie słuchać bajek, że ktoś za nich coś tam wywalczy.
Xavier Woliński