Porzucenie kwestii klasowej, a więc, nie wchodząc w zawiłości definicji pojęcia klasy, generalnie bazującej na analizie ekonomicznej, było i jest problematyczne w praktyce.
Nie oznacza to, że nie ma możliwości przeprowadzania innych analiz i oglądu rzeczywistości też z powodu innych form opresji. Jednak obecnie widać jak bardzo jednak się to przydaje w konkretnych sytuacjach i jak bardzo tego brakuje.
O ile liberałowie koncentrują się na obronie dość czasem abstrakcyjnie rozumianej „jednostki” (my też, ale w nieco innej, bardziej konkretniej, materialnej i osadzonej społecznie formie), konserwatyści zaś próbują zastąpić niemal wszystko dyskursem „narodowym”. Obie formy łączy właśnie krążenie wokół abstrakcyjnych i niejasnych kwestii.
Tymczasem co nam da np. dyskurs narodowy w sytuacji konfliktu w zakładzie pracy? Możemy oczywiście snuć opowieść o tym, że zarząd jest nie-polski, ale to nie wyjaśnia skąd biorą się konflikty w przedsiębiorstwach państwowych, „narodowych”. Wiele osób pewnie pamięta moje zaangażowanie we wspieranie ruchu pocztowców. Konserwa miała problem w opisaniu tego konfliktu, bo nie dało się tego odmalować w prostych formach walki z „globalizmem”, „kosmopolityzmem”, czy „niemieckim właścicielem”. To po prostu, był konflikt klasowy w państwowej firmie. Dla etatystów to może być szokujące, że takie rzeczy się dzieją w państwowych firmach i że tam też podział klasowy istnieje.
Zawsze oczywiście na spotkaniu lokatorskim pojawi się jakaś osoba, która próbuje dowodzić, że to wina „wiadomo jakiego narodu”, który „za wszystkim stoi”. Jednak takie tłumaczenie szybko staje się absurdalne, bo w zasadzie nie prowadzi do żadnych praktycznych konkluzji i tak naprawdę demobilizuje ludzi.
Pozostaje więc odwoływanie się do faktycznych materialnych interesów, które określone mechanizmy nakręcają. Tu też jest podział „my-oni”, da się zmobilizować wokół tego ludzi. Ale „oni” to nie jest tylko kwestia ani wyłącznie „indywidualna wina złych, konkretnych osób” ani „spisek obcych”, ale interesy materialne, które tworzą taki a nie inny system polityczno-ekonomiczny, który powoduje, że oni są na górze, a my na dole. Oni nas doją, a my jesteśmy dojeni. Nie trzeba ton analiz teoretycznych, żeby ludzie ten prosty podział złapali, a więc jest on politycznie poręczny. I cały problem polega na tym, jak przestać dać się doić. Ale jeśli jest się świadomym tego podziału i na czym on się opiera, łatwiej jest na to sobie kolektywnie odpowiedzieć. Ponieważ na to może być tylko zbiorowa, materialna, konkretna odpowiedź. I do tego potrzebna jest kwestia klasowa. Ona nie wyjaśni „wszystkiego”, ale wyjaśni bardzo dużo.
Xavier Woliński