Robiłem
sobie podsumowanie dwudziestolecia i wyszło mi, że największa fala
protestów organizowanych przez lewicę wolnościową lub radykalnie
lewicową, miała miejsce za niemiłosiernych rządów SLD-UP. Wtedy było
tego mnóstwo.
Organizowaliśmy wielotysięczne manifestacje
przeciwko wojnie w Iraku, przeciwko eksmisjom na bruk lansowanym przez
ten rząd, wówczas miał miejsce pamiętny antyszczyt w 2004 roku, który
okazał się protestem generalnym przeciwko biedzie i masowemu bezrobociu,
spora delegacja specjalnie przyjechała z biedaszybów w Wałbrzychu.
Górnicy wtedy też mieli jeszcze więcej mocy w kilofach. Pamiętam kolegę
górnika, który przygotowywał się do wyjazdu na protest do Warszawy jak
na wojnę. Protesty robotników w Ożarowie, gdzie miasto powstało
przeciwko kapitałowi i idącemu na jego pasku państwu. Protesty służby
zdrowia i pamiętna głodówka i maltretowanie pielęgniarek przez policję
we Wrocławiu. Tego się nie da zapomnieć. Tamten okres spowodował, że
straciłem złudzenia co do obecnego systemu, lewicy parlamentarnej i
bajek wypisywanych w mediach.
Pominąłem lata 90., choć strajki i
protesty bywały spore, ale wygasały, bo większość ludzi była naiwna,
wierzyła, że “zaciśniemy pasa i już za 10 lat będziemy mieli drugie
Niemcy”, jak obiecywały wówczas media. Jednak, ci którzy nie dali się
omamić propagandzie liberalnej, zagłosowali w formie protestu na SLD i
UP wierząc, że te partie jeśli nie przywrócą zabezpieczeń socjalnych to
przynajmniej zatrzymają liberałów w ich fanatyzmie i pogardzie dla klasy
pracującej. Dla wielu osób było także ważne zatrzymanie ofensywny
narodowokatolickiej w kwestiach takich jak zakaz aborcji. Okazało się,
że nie tylko nie zatrzymali, ale wiele zjawisk zaostrzyli. Symbolem
zdrady stało się wręczenie przez Kwaśniewskiego Orderu Orła Białego
Balcerowiczowi. Skala protestów w pierwszej połowie lat dwutysięcznych
wynikała nie tylko z pogarszającej się, a w niektórych rejonach
katastrofalnej, sytuacji gospodarczej, ale także z potężnego
rozczarowania tzw. “lewicą”. To rozczarowanie trwa do dzisiaj i także z
niego wynika potęga pseudosocjalnej prawicy.
Furia, która wtedy
się rozkręcała zmiotłaby ze sceny nie tylko SLD i zagroziłaby całej
klasie rządzącej, gdyby nie cud nad Wisłą, czyli wejście do UE i masowa,
paniczna wręcz, ucieczka milionów pracowników z kraju. To był wentyl
bezpieczeństwa, którego władza i system do dziś istniejący potrzebował.
Problem w tym, że SLD pociągnęło nie tylko siebie na dno, ale całą
lewicę, także tę radykalną. Ludzie albo uciekli za granicę, ale w
eskapistyczne fantazje o Wielkiej Lechii lub Wspaniałej Przeszłości o
którą walczyli żołnierze wyklęci. O ewolucję tych fantazji dbały już
obie frakcje prawicowe, czyli PiS i PO na zmianę.
Ten upadek
najdłużej i najlepiej znosił ruch anarchistyczny, ze względu na to, że
dość wcześnie zorientował się w sytuacji i zajął się robotą u podstaw.
Niestety rozkręcana przez prawicę propaganda, oraz trwająca do dziś
nędza lewicy parlamentarnej jakoś rykoszetem uderzyła także i w tę
frakcję lewicy i jest to raczej walka o przetrwanie wśród ludzi, o
utrzymanie pewnych idei i praktyk na powierzchni niż spektakularny
rozwój. Wynika to także z tego, że ta resztka lewicy parlamentarnej,
która została, dość szybko zliberalniała i teraz rekrutuje się głównie z
klasy średniej. A “na dole” zostali prawie wyłącznie anarchiści,
względnie osoby skupione wokół RSS. I jakoś próbują przekonywać klasę
pracującą, że idee wolności, równości i solidarności to coś konkretnego i
namacalnego także dla nich. Że to konkretna praktyka, a nie tylko
opowiadanie bajek w internecie i mediach i zajmowanie się polityką w
USA, a nie zaangażowaniem tu i teraz.