Ceny pokojów do wynajęcia poszybowały do 3 tys. zł. „Dostaję ataku paniki, że będę musiała rzucić studia” – krzyczy tytuł w Dużym Formacie.
Niestety, znam osoby, które już teraz musiały porzucić życiowe plany i wrócić do rodzinnych miejscowości. Mam jednak głęboką nadzieję, że nie będą się samooskarżać. To nie jest wina tych osób, tylko systemu gospodarczego w którym przyszło nam żyć.
Mam nadzieję, że w końcu nastąpi jakiś generalny przełom, coś w końcu w społeczeństwie pęknie. Powtórzę się, ale to nie jest czas na indywidualne strategie przetrwania, tylko zbiorowe, zorganizowane działanie na rzecz zmiany, jako minimum, polityki mieszkaniowej.
Nie może być tak, że ludzie z powodu niezamożności, z powodu pecha urodzenia się na prowincji czy niezbyt bogatej rodzinie są karani. Ciągle słyszę o bogatych, którzy są rzekomo „karani za zaradność”. No, wielka zaradność urodzić się w bogatej rodzinie, albo nawet i średniozamożnej, ale z koneksjami, z własnym mieszkaniem w dużym mieście.
Znam mnóstwo ogarniętych osób, które pazurami próbują się trzymać powierzchni. Kosztem siebie, swojego zdrowia, jakości relacji z bliskimi. Ale ta powierzchnia robi się coraz bardziej śliska. I część odrywa się od ściany i spada. Ci bardziej szczęśliwi trafią na terapię, ale przecież jak się spada, to się spada też najczęściej razem z zarobkami. Nie stać wtedy na terapeutę, a na w miarę dobrą terapię na NFZ czeka się miesiącami, a to i tak w większych miastach. Nie ma wsparcia w postaci dobrej jakości mieszkań dla tych, którym powinęła się noga. Na dole nie ma siatki bezpieczeństwa.
Tak dalej się nie da. Tracimy właśnie zaradnych, inteligentnych, wrażliwych, wspaniałych ludzi. A politycy i większość tzw. „publicystów”, którzy symulują „głos opinii publicznej” opowiada bzdury, że to ci bogaci są w tym kraju „karani”. Gdzie? Jak? Że ktoś zapowie troszkę większy podatek w tym niemal raju podatkowym dla zamożnych? Nie ma sroższej kary w tym kraju niż być biednym. Nie ma wówczas od tego wyroku prostej drogi odwoławczej, nie ma sprawiedliwych sędziów. Nie ma litości.
I tak będzie, dopóki wkurzeni ludzie nie wstrząsną fundamentami tego systemu, zadowolonymi z siebie, żyjącymi w banieczkach, „wygranymi transformacji”. Jednostkowe, samotne „radzenie sobie”, to już za mało. Pojedynczo nas wykończą. Wytłuką, wygniotą i nikt naszego krzyku nie usłyszy.
Xavier Woliński