Czytam, że Fundacja Gazety Wyborczej, piórem Adama Michnika, poprosiła o wsparcie czytelników szwedzkiego „Dagens Nyheter” w całostronicowym ogłoszeniu.
Nie będę się tu wyzłośliwiać, mają potrzebę, to proszą. Każdy ma prawo. Pytanie tylko co się stało, że jeden z najpotężniejszych koncernów medialno-rozrywkowych musi posunąć się do takiego desperackiego wręcz kroku?
Wiem, że w Agorze dobrze się nie wiedzie i analiza danych mówi, że faktycznie wisi nad nimi widmo poważnych kłopotów finansowych. Michnik ubiera to w szaty ofiar prześladowania przez reżim PiS. Owszem, stracili reklamy rządowe. Ale czy to możliwe, że potężny koncern prywatny nie daje sobie rady sam i bez państwowej kroplówki zaczyna tonąć? Przecież GW piórem swoich najważniejszych autorów i autorek zawsze przekonywała np. górników, że jak nie ma popytu na ich towar, to niech się przekwalifikują, a jak ktoś bez dotacji nie potrafi przetrwać, to sam sobie jest winien. Co za problem?
A może jednak tutaj też rolę grały jakieś złe decyzje biznesowe szefostwa korporacji? Przeinwestowali? Ostatnio próbowali wręcz jeszcze więcej inwestować (np. wykupić Radio Zet). Zarząd firmy wygląda na zadowolonych, skoro zarobki ma wciąż doskonałe.
Przyglądając się jednak samej Gazecie Wyborczej. Czy naprawdę jedynym powodem były szykany ze strony rządu i legendarny już „upadek prasy papierowej”? Moim zdaniem to jest trochę racjonalizacja. W moim przekonaniu najważniejszym problemem prawie wszystkich mediów w Polsce jest przekształcenie się w biuletyny tożsamościowe, skierowane tylko dla najtwardszego betonu fanatyków partyjnych. Dotyczy to mediów zarówno konserwatywnych, jak i nominalnie liberalnych. Także Wyborczej.
Człowiek o bardziej zniuansowanym podejściu do rzeczywistości nie ma tam za bardzo czego szukać, bo od razu na twarz dostanie butowanie każdego, kto myśli niezgodnie z linią Partii. To, co zrobili ostatnio, centrolewicowemu przecież Żakowskiemu, woła o pomstę. A to tylko przecież jeden z wielu przykładów uciszania niepokornych od wielu lat. Jak człowiek o umiarkowanych poglądach ma przedłużyć subskrypcję? Nie każdy chce czytać głównie przekaziory dnia, bo do tego wystarczy mu posłuchać polityków.
A przecież mogło być inaczej. Rozumiem, że takie pismo jak Gazeta Wyborcza nie mogłaby się przesunąć nagle za bardzo na lewo. Straciliby zbyt wielu betonowych subskrybentów. Ale przecież wystarczyłoby, żeby Michnik, który ma tam niepodważalny autorytet chyba w tym betonie, napisałby nie kolejny wspominkowy tekst o Marcu 68, ale manifest, w którym by zaanonsował delikatną zmianę kursu. Np. „Czasy transformacji mamy za sobą, koszty zostały poniesione. Teraz czas dzielić się owocami”. Gadomskiego by schowali gdzieś całkiem z tyłu, żeby pisał dla betonu swoje felietony i wizje o księżycowej gospodarce. I żeby unikali jak ognia Balcerowicza (a na pewno nie dawaliby go na jedynkę jak ostatnio w sprawie frankowiczów).
Do przodu wystawiliby choćby Rozwadowską, która by dobrała jakiś świeżo myślący zespół publicystów. Chyba nawet początkowo był jakiś tam plan, może nie w GW, ale w gazeta.pl, żeby tam więcej innych głosów się pojawiało, skoro nawet Wosia tam wpuszczali. Ambicją poważnego redaktora dużej gazety byłoby, żeby symbolicznie to ujmując „Orliński i Woś” się nawet ostro kłócili, ale „u mnie, na łamach mojego pisma”. Zapłaciłbym jako redaktor za taką inbę co tydzień każde pieniądze, bo wiem, że to powodowałoby, że team Woś i team Orliński czytaliby to z wypiekami na twarzy. I miałbym obie frakcje jako prenumeratorów!
Idąc w pokoleniowo-tożsamościowe klimaty GW, ale też Newsweek, czy w dużym stopniu Polityka, podcinają gałąź na której siedzą. Wymrą razem z tamtym pokoleniem i będą obwiniać za to PiS, choć ja tę tendencję widziałem zanim PiS jeszcze w ogóle marzył o wygranej. Jedyną chyba liberalną redakcją, która jako-tako rozumie idące zmiany, jest Oko.press, ale w porównaniu z tymi maszynami jak Agora to jest jednak mały okręt. Szkoda, że ludzie odpowiedzialni za wielkie media, które mogłyby jednak skręcić w lewo odważniej, postanowili zatopić je w imię tożsamościowej nawalanki i okopaniu się na pozycji „pokolenia Balcerowicza”.
No cóż, co robić. I tak tego nie przeczytają.
Xavier Woliński