Politycy przypominają mi trochę handlarzy „cudownymi lekami”, którzy przemierzali odległe rejony Stanów Zjednoczonych w otoczeniu rozmaitych kuglarzy i cyrkowców.
Polityka jest poddana podobnym mechanizmom co gospodarka rynkowa. Trzeba sprzedać towar. W przypadku polityki parlamentarnej mamy tutaj do czynienia z gałęzią rynku „parafarmaceutyków”. Opiera się on na manipulowaniu lękami potencjalnych klientów.
Obwoźny handlarz, zwany politykiem, jeździ po kraju lub robi tournee po mediach i wywołuje w odbiorcach poczucie lęku. Najlepiej nieokreślonego. Ludzie lubią się wbrew pozorom bać. A tu się postraszy „uchodźcami”, tam się postraszy „polexitem” i już lęk zaczyna grać rolę. Obwoźny handlarz czeka aż lęk wywoła skutek, zakorzeni się, utrwali, stanie się „oczywistą oczywistością”.
I w tym momencie czas na kulminację przedstawienia. Handlarz wyciąga „cudowny lek”, oto on, prosty do zastosowania, nie wymaga wielkiego wysiłku. Tym „lekiem” jest władza, oddanie na niego głosu. On nasze zbiorowe lęki obiecuje ukoić. Czego oczywiście ostatecznie nie robi, bo by stracił władzę, musi generować kolejne lęki, żeby znowu obiecywać, że je wyleczy.
Ale zaraz, ktoś napisze, przecież ty także piszesz o problemach, które we mnie wywołują strach, przerażają. Kryzys klimatyczny, ludzie umierający na granicy. Owszem, różnica jest jednak taka, że nie obiecuję, że posiadam cudowny lek, który wystarczy ode mnie kupić i ja za was załatwię sprawę. Wręcz przeciwnie, jedynym realnym możliwym środkiem jaki może tutaj pomóc jest wasze zbiorowe działanie.
Kiedyś przemawiałem na strajku. Przede mną mówił „baron SLD”. Opowiadał robotnikom i robotnicom bajki ile to on nie może, że już „przewodniczący Miller” interweniuje w ambasadzie Chin (fabryka ma chińskiego właściciela), oni to załatwią. Dostał burzę oklasków, ludzie to chcieli usłyszeć, że ktoś coś załatwi.
Potem wyszedłem ja i powiedziałem, żeby tych bajek nie słuchali. Realnie istnieje tylko ich siła, ich związek i ewentualnie nasze małe wsparcie zewnętrzne. Ale jak ich złamią w czasie strajku i nie będzie solidarności, to żaden polityk za nich nie załatwi sprawy. Oklaski były mniejsze, czego się spodziewałem. Ludzie nie lubią, zwłaszcza w Polsce, słyszeć, że wszystko tak naprawdę zależy od nich. Bardzo często spotykałem się wręcz z postawą, że chętnie woleliby nawet mi zapłacić, bylebym za nich coś załatwił, coś zrobił, użył „jednego prostego triku” i wyzwolił ich z ich nędznej sytuacji. Wiem, że z „moim gadanym” dałbym radę rozwinąć przed nimi dowolną iluzję i dostałbym burzę oklasków. Rzecz w tym, że nie taki jest cel mojej działalności. Staram się nie wykorzystywać swoich zdolności, żeby mamić ludzi.
Wiem, że kuglarstwo, pokazy sztuczek, obiecywanie cudów, rozwijanie wyobrażeń, to jest sedno obecnego systemu i tu mógłbym osiągnąć spore sukcesy. Tym jesteśmy karmieni, o tym mówią nam reklamy parafarmaceutyków: „weź naszą pigułkę, a straszna choroba o której właśnie ci powiedzieliśmy, cię ominie”. Ludzie są do tego przyzwyczajani od dziecka. Ktoś na nasze lęki da nam pigułkę. Poprawi nasz los bez naszego udziału.
Tyle że to jest to, co zwalczam, coś czego szczerze nienawidzę. Tak wiem, sam sobie szkodzę, bo mógłbym już mamić ludzi na wiecach i obiecywać cuda, może nawet zarobiłbym na parlamentarną emeryturę. No, ale ja nie lubię iść łatwą drogą. Generalnie nie potrafię robić rzeczy w które nie wierzę. Tylko po to, żeby dla siebie zdobyć jakieś profity.
Nie nadaję się na handlarza, co sam stwierdziłem pracując dawno temu w pewnej firmie handlującej śrubami. No, nie potrafiłem wciskać ludziom pomalowanej śruby jako ocynkowanej. Nie nadaję się na polityka, co robić…
Xavier Woliński