„Tylko krytykujesz i ględzisz, a jaką masz dla mnie ofertę?” – piszą mi tu niektórzy. Otóż nie mam dla was żadnej „oferty”, nie jestem handlarzem.
Wiele osób oczekuje, że będzie sobie przebierać w „ofertach” politycznych niczym w sklepie internetowym, a ja mam im tutaj nadskakiwać i zachwalać. I obiecywać, że jak kupią mój produkt, to wszystko będzie wspaniale, a ja wszystkim się zajmę za nich. Padam do nóżek, całuję po rączkach.
„Usługizm” – to dla mnie podejście do polityki, czy szerzej do działalności społecznej, które polega na tym, że ludzie przychodzą i „wymagają”, niczym klienci. Kapitalizm już tak przeorał mózgi wielu osobom, że traktują świat społeczny jak wielkie hipermarket.
Oni siedzą na kanapie i przewijają sobie apkę z rozmaitymi towarami i usługami, a my mamy im tego dostarczać. O dzisiaj sobie kupię ofertę: lepszy świat. Ale pokroić czy w całości?
To się przejawia nawet w działalności społecznej, w związkach zawodowych czy organizacjach lokatorskich. Przychodzi ktoś i mówi, że ma taki i taki problem, a my mamy to załatwić. A najlepiej jakby w ogóle nie musiał przychodzić, tylko przez internet opisze, bo po co się ruszać w swojej sprawie.
Tak jakby to była firma usługowa, a nie np. organizacja oparta na pomocy wzajemnej. Ja pomogę dzisiaj tobie, ty jutro pomożesz w mojej sprawie. Samo słowo „związek” straciło znaczenie. To już nie jest związek pomiędzy pracownikami, którzy wspólnie służą sobie wsparciem, tylko jakieś biuro podawczo-odbiorcze, firemka, która ci załatwi „ochronę”. Są oczywiście tacy działacze związkowi, którzy chętnie weszli w taką rolę. Klienci im płaca pensję ze składek, a oni mają się zająć problemem. A jak przychodzi do ostrzejszego sporu, to nie ma kto podjąć np. strajku, bo przecież to jest „zadaniem związku, któremu płacę”. Ale kto ma to zrobić, skoro realnie to grupka paru biurokratów, którzy załatwiają paczki na święta?
Politycy też się w tym wyspecjalizowali. Obiecują cudowne rozwiązania, idealne panaceum na nasze bolączki. Wyborcy chętnie wchodzą w tę logikę, bo to wygodne. Postawisz krzyżyk raz na parę lat i masz z głowy wszystkie tematy. Niech się zajmą moimi problemami, przecież „zapłaciłem” swoim głosem.
A potem okazuje się, że problemy nie są jednak rozwiązywane. Ale nikt nie wychodzi protestować i wywierać presję, bo przecież „zapłacili” za usługę swoim politykom, więc powinno być zrobione.
Dlatego na protestach jest mniej ludzi niż przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Publika biernie czeka na to, aż dojdzie do realizacji zamówienia, jakby oczekiwała na dostawcę z pizzą.
A to tak nie działa. To wszystko jest oparte na masowym oszustwie i złudzeniach pompowanych przez sztaby partyjne i media. Bez bezpośredniego zbiorowego zaangażowania żadnych poważnych zmian nie da się osiągnąć. To się niemal nie wydarza. Można osiągnąć jakieś drobne ustępstwa, albo zgniłe kompromisy, które często przynoszą więcej szkody niż pożytku (bo rzekomo raz na zawsze „zamykają temat”).
Dlatego nie mam dla nikogo żadnej oferty. Za nikogo nic nie mam zamiaru robić. Na problemy społeczne może być tylko zbiorowa odpowiedź, a nie działania jakichś wodzów, w dodatku bez armii. Wszystko, co mi się udało osiągnąć na szerszą skalę, zawdzięczam właśnie temu podejściu. Działając wespół z innymi na rzecz społecznej zmiany w danym obszarze.
Xavier Woliński