Irytuje mnie, kiedy ludzie, którzy przez całe życie nie ruszyli palcem poza ewentualnie zagłosowaniem w wyborach i byciem w jakiejś młodzieżówce partyjnej, gdzie wiecznie się „szkolili” za publiczną kasę, atakują osoby, które całe życie spędzili w „okopach” walki społecznej.
Idą wybory więc rozkręca się bańka wyobrażeniowa. Każdy uważa, że moc jego głosu jest magiczna i ma prawo śmieszkować i poniżać ludzi, którzy nie wierzą w tę moc i wolą przeznaczyć energię na robotę społeczną, bo życie ich nauczyło, że ktokolwiek wygra, trzeba będzie się i tak szarpać o rozmaite kwestie.
Wczoraj niszowe konto wrocławskich anarchistów na Twitterze zapostowało krytyczny głos na temat wyborów. Konto jest mało aktywne, bo znam tych ludzi – nie jest ich priorytetem postowanie w internecie, bo roboty mają po czubek głowy. Ogarniają tyle inicjatyw w mieście, że ja tego wszystkiego nawet nie jestem w stanie zarejstrować (choćby dlatego, że sam też mam swoją działkę do obrobienia). I na to niszowe konto zleciała się horda rozmaitych internetowych „aktywistów i aktywistek” (swoja drogą kiedyś aktywizm oznaczał działalność w terenie, a nie postowanie memów i tejków). Mieli czelność pouczać tych ludzi, co to jest „odpowiedzialność”, niektórzy kazali im „dorosnąć”, i inne złote rady wuja na imieninach.
Musi być krucha pewność tych „aktywistów”, co do sensu ich postawy, skoro jedno malutkie konto i jeden niepozorny post wyprowadził ich tak z równowagi.
Oczywiście rykoszetem też oberwało się i mnie. Jacyś ludzie znani z tego, że dużo piszą na Twitterze jak to będzie super jak idealnie okrągły lewicowy rząd kiedyś w jakiejś nieokreślonej przyszłości powstanie, zrobili mi parę wykładów na ten temat, że „charytatywą się wszystkiego nie załatwi”, „działanie doraźne nie pomoże, zmiana systemowa jest konieczna”, itd. itp. banały.
Większość z was tutaj wie, że jesteśmy świeżo po wygranej w sprawie lokatorów byłych mieszkań zakładowych, bo o tym pisałem bez końca i do znudzenia. Partie lewicowe temat porzuciły, bo rzekomo był „nie do ruszenia”. Ale są tacy ludzie na świecie, którzy uważają, że trzeba walczyć o ludzi do końca, nawet jeśli nie przyniesie to „profitów wyborczych”. No takimi fanatykami trzeba być widoczne jak my.
Dzisiaj szczęśliwe lokatorki przynoszą nam upieczone własnoręcznie ciasta, bo dzięki ustawie którą wyszarpaliśmy nie są już zagrożone eksmisją. Czy to jest „dostateczna zmiana systemowa”, charytatywa, choć dotyczy setek, jeśli nie tysięcy osób w kraju (o wykup może starać się każda miasto w Polsce, nie tylko Wrocław)?
Argument o „zmianie systemowej” przewijał się tyle razy, że uznałem, że jest kolejnym „wytrychem” tych lewicowców, którzy własną bierność próbują ukryć pod pozorem jakiejś „strategii”. To znaczy dopiero jak lewica np. wejdzie w koalicję z PO, to wtedy dopiero będziemy mogli chyba te „zmiany systemowe” osiągać. Innej opcji przecież nie ma realnej w najbliższym czasie, więc chyba o to im chodzi. Domyślam się, bo nigdy nie potrafią sprecyzować o jaką konkretnie zmianę systemową chodzi, kiedy i jak ma nastąpić. Ważne, że brzmi poważniej niż jakaś tam robota oddolna, którą zawsze piszą w cudzysłowie, widocznie chcąc się odciąć od tak niepoważnego zajęcia.
Przepchnięcie paru zmian ustawowych to jest, jak sądzę, jakaś zmiana systemowa, a nie charytatywa, a ruchowi lokatorskiemu, robionemu w Polsce w dużym stopniu przez anarchistów lub osoby o zbliżonych poglądach socjalistyczno-wolnościowych. Oprócz wspomnianych zakładówek akurat parę ważnych zmian udało się przeprowadzić i to nawet wówczas, kiedy w ogóle lewicy nie było w sejmie. Przykładowo o czyścicielach kamienic (pamiętacie sprawę z Poznania? Jeśli ktoś jest lewicowcem powinien pamiętać). Dzięki silnej kampanii medialnej i politycznej PO się ugięła i wprowadzono zakaz nękania lokatorów. Mała ustawa reprywatyzacyjna to znów dzieło ruchu lokatorskiego w Warszawie. Pamiętam pierwsze demonstracje w tej sprawie na przełomie poprzedniej dekady. Garstka ludzi, sami „fanatycy” i oczywiście politycy opowiadający, że sprawa jest nie do ruszenia (skąd my to znamy) i ludzie wyśmiewający takie „wątłe działania”.
Kiedy spada zasłona wyobrażeń, nie możesz się już tłumaczyć tym, że „zmiany systemowe dopiero jak wygra moja partia”, albo „nic nie poradzę, bo moja partia nie wygrała, trzeba czekać na kolejne wybory”. Są ludzie, którzy w ogóle nie zwracają szczególnej uwagi na cykl wyborczy i dlatego osiągają sukcesy w tej trudnej materii, gdzie na przeciwko masz lobbystów, mafię, polityków-kamieniczników i gdzie za działalność grozi czasem pobicie, a w skrajnym przypadku nawet śmierć. Nikt nie rozdaje za to stołków w spółkach skarbu państwa, nie obieca ci gruszek na wierzbie.
Działasz, bo nie masz wiary w to, że kto inny coś za ciebie załatwi. Robisz, żeby nie zawieść ludzi, których znasz, ale też dla takich, których nie znasz, bo zmiany wpłyną na wszystkich. Ten „fanatyzm” właśnie bierze się z głębokiego rozczarowania systemem politycznym i ekonomicznym. Dlatego nie ma u nas członków młodzieżówek partyjnych, nie ma karierowiczów, bo nie da się zrobić kariery.
I tak, owszem znam działaczy partyjnych, niektórych nawet prywatnie lubię, ale akurat ci, którzy nas znają, szanują naszą robotę i nigdy bezsensownego zarzutu, że nie popieramy ich partii, czy ich kandydata nie wysuną. Natomiast hordy ludzi, którzy kompletnie nie wiedzą jak ciężka to robota i jak trudno działać tak przez dziesięciolecia, nie mają żadnego prawa, żeby nas pouczać. Wrzucenie kartki wyborczej nikogo do tego nie uprawnia, bo to nie jest żadne działanie, które by równoważyło efekty roboty o której piszę.
Kiedyś, dawno, dawno temu lewica także partyjna uważała, że działalność parlamentarna jest tylko fragmentem i to nawet nie najważniejszym działalności lewicowej. Dlatego działały spółdzielnie, kluby sportowe, organizacje oświatowe dla dzieciaków robotniczych, mnóstwo, mnóstwo inicjatyw. Dzisiaj już z tego została tylko wiara w Partię i Przywódcę, a działalność społeczna, samoorganizacja jest traktowana jako jakiś niekonieczny i niepoważny dodatek, tło na którym lider sobie zrobi fotkę wyborczą. Robią zresztą tak wszyscy. Ci z PiS, ci z PO też.
Tymczasem nie ma mowy o demokracji bez samoorganizującego się społeczeństwa, które wywiera presję na klasę rządzącą. Bez tego pozostaje tylko fasada, medialna wydmuszka i inby w internecie.
Xavier Woliński