Poniżej tekst Alex w którym przygląda się warunkom pracy oferowanym młodej osobie przybyłej z Polski. To kolejny "gościnny" tekst z cyklu pracowniczego, w którym oddaję przestrzeń osobom, które najrzadziej dostają ją w mediach. Pracownikom, zwłaszcza fizycznym oraz szeregowym pracownikom i pracownicom usług. Zapraszam do lektury, a jeśli chcesz podzielić się swoimi doświadczeniami, to proszę o kontakt.
W Wielkiej Brytanii mieszkam od trzech lat, dokładnie w Londynie. Studiuję i pracuję jednocześnie. Wydawać by się mogło, że wielkie miasto niesie ze sobą łatwą możliwość zatrudnienia. Niestety – dla przyjezdnej osoby z Polski, praktycznie bez doświadczenia, znalezienie legendarnej „pierwszej pracy” graniczyło z cudem.
Wymóg minimum dwóch lat doświadczenia w pracy z klientami, czy zdawanie testów sytuacyjnych to norma. Wiadomo, że w takich warunkach człowiek łapie się tego, co mu los da. Wiem, że w cale nie jestem w tym doświadczeniu osobą odosobnioną. Wiele osób, z którymi rozmawiałxm i które znam, pracy znaleźć nie mogło.
Jeśli już pracę się znajdzie, oferowany jest kontrakt „zero hours”, reklamowany przez pracodawców jako świetne rozwiązanie dla studentów. Działa on w taki sposób, że do kontraktu wpisywana jest liczba godzin sugerowana, którą pracownik w tygodniu chce pracować, ale żadne konsekwencje nie są wyciągane, jeśli w danym tygodniu będzie chciał pracować mniej. Teoretycznie pracodawca jest zobowiązany zapewnić pracownikowi te sugerowane godziny, ale jak jest w istocie, to każdy może się domyślić.
Jeśli się o swoje upomni, dostanie gadkę o tym, że wszyscy mają przecież poobcinane godziny i każdemu jest ciężko. Egzystencja z tygodnia na tydzień, w niepewności ile dokładnie się zarobi, powoduje życie w ciągłym stresie. Wypłata z tygodnia na tydzień może brzmi atrakcyjnie dla studenta, który dorabia sobie, ale wszystko ma generalnie zapewnione przez rodziców. Dla osoby, która ma zobowiązania finansowe i często niespodziewane wydatki, jest to koszmar.
Wspominałxm już o tym, że ciężko jest znaleźć pracę, ale może myślicie – przecież mnóstwo Polaków jeździ do UK na lato do pracy. Pominę tutaj pracę na czarno, czy zatrudnienie się przed przyjazdem w agencji, dla której będzie się np. sprzątać hotele. Nie mam z tym zbyt wiele doświadczenia, ale wiem, że wyzysk pracowników jest ogromny.
Chcę tutaj poruszyć kwestię agencji, które zatrudniane są do organizacji dużych eventów – festiwali muzycznych, burżuazyjnych śniadań, obiadów, czy kolacji, prywatnych spotkań biznesmenów itp. Agencje te zatrudniają właśnie głównie przyjezdnych, sam miałxm okazje dla takiej pracować. Takie zatrudnienie wydaje się banalnie proste – pobiera się aplikację na telefon, zapisuje się na jednodniowe szkolenie, gdzie uczą cię, jak układać sztućce, nalewać wino i gotowe. Teraz możesz już zapisywać się na eventy i zarabiasz pieniądze. Trzeba tylko kupić ‘eleganckie’ ubranie w primarku i to wszystko.
Pracownicy funkcjonują też w systemie sześciogwiazdkowym. Po odbytej zmianie pracodawca ocenia ciebie, a ty jego. Oczywiście to, jaką ocenę się wydało pracodawcy nie ma znaczenia – agencja najprawdopodobniej i tak będzie dalej dla nich pracować. To, jaką pracodawca wystawi opinię tobie, może sprawić, że nikt już nie będzie chciał cię zatrudnić. Efekt jest taki, że nawet jeśli manager danego miejsca poniża pracowników, każdy będzie bał mu się postawić. Ludzie często chwytają się każdej możliwej zmiany, gdyż nie wiedzą, czy i kiedy pracować nie będą w stanie, harując często nawet po 12 godzin dziennie, albo i więcej.
Sytuacja na rynku pracy oczywiście pogorszyła się, gdy nastała pandemia. Pomoc rządowa jest zdecydowanie większa niż w Polsce (dostaje się 80% zarobków), ale tylko jeśli pracę udało się ludziom utrzymać. Wielu pracodawców, którzy nie musieli nawet zapewnić pracownikom minimalnej pensji podczas lockdownu, pozbyła się „zbędnych” pracowników, gdyż zobowiązani byli do opłacania pracownikom składek. Teoretycznie pracowników nie można było zwolnić podczas lockdownu, ale przecież nie trwał on cały rok, a podejrzanym zwolnieniom tuż po pierwszym, czy drugim otwarciu lokali gastronomicznych nikt się nie przyglądał.
Mnie samemu zmieniono kontrakt, jak i każdej innej osobie zatrudnionej w moim miejscu pracy. Obniżono wszystkim godziny o połowę. A tym, co byli zatrudnieni na kontrakt „zero hours”, dano kontrakt na 4 godziny w tygodniu. Tyle dostałxm też i ja, i tylko tyle pozwalano mi pracować, gdy lokale były otwierane w ciągu minionego roku.
Mimo zdecydowanie większej świadomości klasowej pracowników w UK, rynek pracy z roku na rok staje się tam dla nich gorszy, a ceny nieruchomości i najmu stale rosną. Jako osoba tak naprawdę wchodząca na rynek pracy, przytłacza mnie wyzysk i marna płaca w porównaniu do wymaganych umiejętności. Każdej osobie pragnącej wyjechać za granicę radzę dużo poczytać o sytuacji pracowników w danym kraju. Bardzo możliwe, że nie jest tam wcale dużo lepiej niż w Polsce.