System gospodarczo-polityczny tworzy centra i tworzy prowincje. Oczywista oczywistość.
Dość dobrze opisany jest podział na centra, peryferie i półperyferie w skali globalnej. Ale powstają też „wewnętrzne prowincje”. Pomiędzy wielkimi miastami i małymi miejscowościami, co opisywałem ostatnio. Jednak wielkie miasta maja także swoje prowincje wewnętrzne. Dzielnice bogatsze i biedniejsze, bardziej zadbane i mniej.
Z prowincji kapitalizm czerpie zasoby. W skali świata zwykle są to zasoby naturalne, tanią siłę roboczą. Generuje też migracje, bo wyeksploatowane przez centra, zdewastowane często regiony powodują wypychanie ludzi w poszukiwaniu, w przypadku „półperyferii” takich jak Polska, „lepszego życia”, a w przypadku peryferii, w ogóle jakiegokolwiek życia. Te procesy wzmacnia i wzmacniać będzie dalej kryzys klimatyczny. Kryzys tworzą przede wszystkim także centra, a koszty ponoszą peryferia.
Nie jest jednak prawdą, że tylko jakaś jedna forma kapitalizmu się do tego przyczyniła. Także tzw. państwa dobrobytu na Północy mogły mieć „dobrobyt”, bo czerpały swoje bogactwo z wyzysku globalnej prowincji, z wyzysku też taniej siły roboczej.
Dotyczy to zarówno migracji z biedniejszych krajów, ogarniętych często wojnami i konfliktami, które sama Północ im wywołała w walce o kontrolę zasobów, jaki migracji tzw. wewnętrznej. W skali kraju, regionu.
Niechęć do migrantów jest dość powszechna, nie tylko w Polsce. Spoza granic Unii, spoza granic kraju, ale też spoza granic miasta. „Słoiki” to takie „urocze” ujawnienie tej niechęci. Oczywiście, paskudy, nie mają innego odcienia skóry, więc łatwiej wtapiają się w tłum i ciężej ich odróżnić, choć czasem zdradza ich akcent. Albo właśnie te targane przez nich słoiki, bo żeby przeżyć w centrum muszą żywność przywozić w plecakach.
Niechęć do „słoików” ma oczywiście podobne tło. Ekonomiczne i kulturowe. Migrant tworzy presję na nich rozmaitego rodzaju. Inaczej mówi, „niestosownie” się ubiera.
Niektóre z tych osób najczęściej już zapomniały, że one, albo ich rodzice byli także słoikami, migrantami ze wsi do miasta (bardzo często ten fakt jest wypychany z historii rodzinnej). Też oni lubi ich przodkowie wywierali nieprzyjemną presję na lokalsów.
Zajmujący się migracjami w kontekście historycznym odkryli, że np. migranci z krajów słowiańskich do USA, byli określani często podobnymi rasistowskimi epitetami co osoby czarnoskóre. Byli po prostu, z racji zajęcia, bardziej „brudni”, nieładnie pachnieli i mieli dziwaczne zwyczaje. W kolejnych pokoleniach już jednak, w przeciwieństwie do czarnoskórych, mieli już możliwość „wybielenia się”. Ładnie się ubrali, zdobyli lepsze zawody, wtopili się w tło. Ich potomkowie są nieodróżnialni od potomków Anglosasów. I zapomnieli najczęściej, że ich przodkowie byli traktowani podobnie, jak oni teraz traktują niejednokrotnie migrantów.
Niektórzy domagają się zatrzymania migracji, co w obecnym systemie jest równie prawdopodobne, co żądanie powstrzymania huraganów. Aby to było możliwe, cały globalny system musiałby zostać zmieniony na inny. Centra musiałyby przestać na taką skalę wyzyskiwać prowincje. Ale przecież ci, którzy pomstują na migracje, sami korzystają z istnienia tego systemu. Korzystają, że żyją w centrach lub w pobliżu centrów obecnego systemu. To jest jednak wybitna hipokryzja. Zwłaszcza jeśli takie tezy wygłasza migrant z małego do dużego miasta.
Wielka Brytania właśnie postanowiła zatamować migrację z krajów słowiańskich i wolała wyjść z Unii, żeby odbudować swoją wyspiarskość. Niemcy pewnie chętnie też postawili mur na granicy z Polską, tak jak Polska chętnie zbuduje mur na granicy z Białorusią. Wrocław chętnie zbudowałby mur i wpuszczał tylko wybrańców w swoje granice. Wiadomo, „te słoiki i Ukraińcy”!
To oczywiście jest absurd. Czy migracje generują napięcia? Generują. Czy problemem jest za mało murów i płotów? Nie. Problemem jest niszczenie i wyzysk prowincji przez centra. Ostatnio pisałem o degradacji małych i średnich miast z powodu egoizmu miast wielkich. Ten egoizm generuje migracje i upadek tych miast i miasteczek, a nie „złe słoiki”. Wiele osób wolałoby zostać w swoich miejscowościach, ale nie ma takiej możliwości. Musi migrować. Podobne procesy dzieją się na skalę globalną.
Sam swego czasu byłem migrantem, byłem więc „słoikiem” i nie mam prawa hejtować innych migrantów. Świat pracy już dawno temu na tego rodzaju doraźny problem, jakim jest presja migrantów na rynek pracy, wymyślił jeden sposób – samoorganizację, solidarność, wciąganie migrantów do związków zawodowych, żeby wspólnie walczyli z dumpingiem płacowym. Wiele osób migrujących np. do UK, albo do krajów skandynawskich spotkała się z tym, że niemal od razu dostają zaproszenie do związku zawodowego. Oto jak świat pracy sobie z tym radził. Oczywiście w wielu krajach związki zawodowe zostały zdewastowane i świadomość klasowa uległa „zburżuazyjnieniu” w postaci rozmaitych nacjonalizmów i innych ideologii mieszczańskich.
Oczywiście samoorganizacja to tylko wstęp. Nie zatrzyma się migracji, jeśli nie skończy się wyzysk. Pracy przez kapitał, peryferiów przez centra. Dopóki nie zmieni się system ekonomiczny. A to może zrobić głównie zorganizowana siła robocza.
Xavier Woliński