Już zaczyna się inteligenckie szukanie winnych tego, że “rządzi PiS”. I jak czytam znaleziono: to przez “motłoch, który sprzedał demokrację za 500 zł”.
To ja podpowiem: trzeba było wcześniej rządzić tak, żeby ludzie nie musieli się poniżać dla tych 500 zł. “By nędzarz myśleć mógł o Ojcu z Nieba, Dajcie nam dzisiaj powszedniego chleba” – pisał Brecht. Samiście stworzyli PiS (przecież PiS to partia także “inteligentów z Żoliborza”, która walczy zażarcie z frakcją “inteligentów z Gdańska”), samiście tego gada wyhodowali ciężką pracą.
Ale to nieprawda, że “motłoch” głosował na PiS. Sam pochodzę z tych których od 1989 roku uważacie za motłoch, z klasy robotniczej (wcześniej czapkowaliście jej, bo potrzebowaliście “mocnego człowieka” do realizacji waszych fantazji). Oldskulowej, fizycznej klasy przemysłowej, albo raczej tego co z niej zostało. Środowisko z pokolenia moich rodziców do końca trzymało się tego świata, bo etos robotniczy był im bliższy niż cokolwiek innego. Ano widzicie panie i panowie z byłej Unii Wolności. Nie tylko wy mieliście etos. I dlatego dziś nikt z mojej rodziny nie głosował na PiS, bo to partia obrzydliwych mend, a od zakłamanej mendy robotnik trzymający się jeszcze jakiegoś robotniczego, zupełnie dziś chyba zapomnianego, honoru 500 zł nie weźmie, ani się nawet z nim wódki nie napije.
To oni robili jak mrówki pierwszą Solidarność, a potem jak mrówki zostali rozdeptani najpierw przez “robotniczą partię” a tak naprawdę partię biurokracji, bezpieczniaków i wojska, a potem przez “etosowców z inteligencji”. Mój ojciec, o czym wielokrotnie pisałem, do dziś nie otrząsnął się z szoku, że głosując na Solidarność nie dostał Samorządnej Rzeczpospolitej, która wyraźnie była zapisana w programie I Solidarności, ale bardziej nawet gówniany kapitalizm niż ten na Zachodzie, który się naoglądał zapieprzając w latach 80 na emigracji. Gdzie ludzie, jak mawiał, potrafili sobie poderżnąć gardła dla kilku marek niemieckich więcej.
Potem moja “rodzinna” klasa jeszcze próbowała walczyć. Część strajkowała w obronie masowo likwidowanych zakładów, część próbowała eksperymentować za pomocą, rzuconej im jako ochłap na pocieszenie, “prywatyzacji pracowniczej”. Cóż z tego, skoro “hala produkcyjna” dostawała resztki akcji, a większość zgarniało “biuro”. Dla młodszych i nierobotniczych czytelników: Podział na “halę” i “biurowiec” to był jeden z podstawowych konfliktów w PRL i krótko po jego upadku. Ojciec na walnym zgromadzeniu z kilkoma akcjami w ręku stwierdził, że w obliczu tysięcy akcji, które skumulowało “biuro” znowu gówno może. Teraz już nawet nie mogą wywieźć dyrektora na taczkach. Zresztą “biurowi” zakład rozkradli i doprowadzili do upadku. Wtedy skończył z wiarą w cokolwiek, jakiekolwiek pozytywne przemiany. Znów zgiął kark i zapieprzał tak jak wcześniej po kilkanaście czasem godzin dziennie. Dla niego nic się nie zmieniło, szef został szefem. Na awangardowy teatr nie ma czasu, tylko książka i gazeta jak zawsze po pracy, ale wzrok już słaby. Nie głosował na PiS, ale na żadną obronę Trybunału Konstytucyjnego się nie wybiera.
Tymczasem znowu zaczyna się tak jak w latach 90. “przeczołgiwanie”. Elity intelektualne znowu domagają się, żeby “motłoch” bronił tego, co jest dla nich najcenniejsze. Stanął masowo w obronie instytucji demokracji liberalnej, w obronie wolności twórców, itd. Bo jeśli nie stanie, to Wyborcza zagrzmi (a już to robić zaczyna), że homosovieticusy znowu zawiodły i chamstwo nie rozumie wartości Zachodu.
Otóż chamstwo doskonale rozumie, ale też wie z doświadczenia, że znowu inteligenci chcą ich wykorzystać jako mięso armatnie, a kiedy przestaną być przydatni odeśle ich “do budy”. Trzeba było wcześniej, drodzy inteligenci, drodzy demokraci, zadbać o sojuszników z innych grup społecznych, żeby bronili was przed “putinizacją”, czy “orbanizacją”.
Rosja i Węgry to wręcz modelowe przykłady, gdzie dawne środowiska inteligenckie i dysydenckie w większości olały problemy społeczne, bo już im było dobrze. Już mogli pisać co chcieli. Rosja rządzona w latach 90. przez “prozachodnich” liberałów to była katastrofa społeczna na skalę przy której ostatnie kryzysowe lata PRL to była kraina mlekiem i miodem płynąca. Każdy kto był za wschodnią granicą wówczas wie o czym mówię. Wtedy elity nie miały tam żadnej litości. Jedni kręcili lody na masowych przekrętach gospodarczych, a inteligenci pławili się w odzyskanej wolności twórczej. Prawie nikt nie zawracał sobie głowy tabunami bezdomnych dzieciaków na ulicach, czy protestującymi głodującymi emerytami.
A potem nagle zdziwienie, że z tego urodził się Putin, a potem Orban. I płacz na cały świat, że faszyzm, że stalinizm wraca. Trzeba było bałwany myśleć wcześniej, a nie zostawiać całego kraju na pastwę bandyckiego i kapitalistycznego chaosu.
Nie oznacza to, że pochwalam Putina, że jaram się jego “cyniczną mocą”, albo że uważam, że wolność twórcza jest nieistotnym kwiatkiem do kożucha. Wolność to jedna z wartości za które warto cierpieć. Ale nie za wszelką cenę. Nie gdy w zamian za poświęcenie dostaje się kopniaki w dupę od zwycięzców “transformacji”.
Dlatego macie się czego obawiać nasi bieda-liberałowie i “etosowcy”. Ponieważ gdy wywalali z pracy robotników za założenie związku nie protestowaliście, bo nie byliście robotnikami. Gdy eksmitowali na bruk lokatorów, nie protestowaliście, bo mieliście swoje mieszkania sprywatyzowane z majątku PRL-owskich spółdzielni. Teraz poczujecie nahajkę na swoich plecach. Niestety my pewnie także razem z wami, ale akurat to nie my biernie przyglądaliśmy się jak ten kraj się degeneruje. Trzeba było mniej balować w latach 90., kiedy nowy system był tak wygłodniały, że byle absolwent filozofii mógł zostać prezesem banku (spróbujcie to teraz powtórzyć cwaniacy), a więcej myśleć perspektywicznie. Przecież to jest jedna z wartości liberalnych – brać odpowiedzialność za własne decyzje z przeszłości.
Więc weźcie wreszcie do cholery odpowiedzialność za to co zrobiliście w tym kraju i nie zwalajcie tego, co się dzieje na “motłoch”. Wyjdzie wam i nam to na zdrowie.
/Xavier Woliński