Rząd chyba ma za dużo czasu wolnego, albo zaczął się bać nadchodzących protestów społecznych, bo zaczyna kombinować z uprawnieniami związków zawodowych. Postanowił ograniczyć prawa mniejszych związków na rzecz dużych.
Chce wprowadzenia wymogu wyłaniania wspólnej reprezentacji związkowej niezbędnej do wszczęcia i prowadzenia sporu. W razie braku porozumienia wszystkich organizacji warunkiem prowadzenia rokowań będzie uczestniczenie co najmniej jednego związku reprezentatywnego. Czyli jest to ukłon w stronę największych związków. Bywa że te największe działają z przyzwolenia firmy, żeby „regulować napięcia”, a niejednokrotnie są zblatowane z szefostwem. Dlatego zatrudniający cieszą się z tej zmiany, bo ograniczą uprawnienia mniejszych, często bardziej radykalnych organizacji związkowych.
Trwanie sporu zbiorowego ma być ograniczone do dziewięciu miesięcy, to znowu zawęzi pole działania jakie mają związki zawodowe.
Rząd więc powraca do pomysłów, które próbował wprowadzić już parę lat temu. Jako że każdą gorzką zmianę najlepiej opakować w słodką otoczkę, tak i tutaj mamy pewne dodatkowe uprawnienia dla związków. Projekt wprowadza rozszerzenie przedmiotu sporu zbiorowego. Spór będzie mógł być prowadzony we wszelkich sprawach zbiorowych, w których związki zawodowe reprezentują osoby wykonujące pracę zarobkową. Nie będzie więc ograniczenia, jak dzisiaj do tylko kilku punktów, jak np. płaca.
Zamiast kombinować proponuję zostawić to, co wzmacnia słabe w tym kraju związki zawodowe a resztę wyrzucić do kosza.
Niestety, istnieje także problem z samymi związkami i sprzecznymi interesami małych i dużych, a także biurokracji związkowej, której cele niekoniecznie są tożsame z interesem pracowników. Te sprzeczności chętnie są wykorzystywane przez rozmaite rządy i kapitał.
Xavier Woliński