Skąd nadzieja dla lewicowca?

protesters holding banner with leaf masks outdoors Photo by Charles Criscuolo on Pexels.com

Gdybym był socjaldemokratą, czy lewicowcem pokładającym nadzieję w partiach politycznych to już dawno bym wyszarpał sobie z głowy wszystkie włosy. Szczęśliwie dawno temu już wyciągnąłem ze swoich młodzieńczych naiwności wnioski, a partie lewicowe pozbawiły mnie skutecznie złudzeń.

Co nie znaczy, że pozbawiły nadziei. Wręcz przeciwnie. Zająłem się analizowaniem systemowych przyczyn obecnego stanu rzeczy, bo przecież jak się okazało, to nie jest tylko polska specyfika, choć zafiksowani na tym konkretnym kraju, w którym żyjemy i komentujemy, tracimy z oczu szerszy obrazek.

Po tym jak w pamiętnym okresie kształtowania się polskiej sceny politycznej na dziesięciolecia Unia Pracy wywinęła wszystkim numer i rozpoczęła cykl, który potem powtarzały regularnie wszystkie „prawdziwe lewicowe partie”, uznałem, że trzeba sprawdzić, czy to jest wypadek przy pracy, czy raczej występuje tu jakaś systemowa regularność. Szybko zorientowałem się, że podobne zjawiska występują w innych krajach, także zachodnich. Lewica przestawała być „lewicą” i zaczęła się zlewać z liberałami i gdzieniegdzie konserwatystami (lub pozostawiając swoją tradycyjną nazwę, przyjmowała programy któregoś z dwóch dominujących nurtów).

U zarania politycznej emanacji systemu kapitalistycznego, jak pamiętamy, dominowały dwa podstawowe nurty: liberalny i konserwatywny. Od początku istniał też nurt lewicowy, bardzo różnorodny, którego trzon był określany jako „socjalistyczny”. Choć tak rozumiana lewica mieściła tak różne odłamy jak anarchistyczny, blankistowski, owenistyczny albo czartystowski, do których potem dołączyły nurty marksistowskie czy syndykalistyczne, to podstawą ich działania był optymizm i nadzieja na zmianę systemową.

Dziś kiedy lewicowiec mówi o „zmianie systemowej”, często myśli o jakiejś zmianie ustawowej, czy jakimś rozporządzeniu państwowym. Jakimś podatku czy jakimś nowym świadczeniu. Tymczasem to w niczym się nie wyróżnia lewicowców od liberałów, czy konserwatystów. Zmiana systemowa, to zmiana systemu społeczno-gospodarczego. Zmiana strukturalna.

Liczne odłamy lewicy różnie tę zmianę interpretowały. W żadnej jednak nie mógł się ostać aktualny system gospodarczy zwany kapitalizmem, a w niektórych przypadkach (jak u Bakunina czy Marksa) ostatecznie nie mogło ostać się także państwo (rozumiane jako scentralizowane „państwo narodowe”, które miało zostać zastąpione licznymi samorządami i radykalną demokratyzacją życia politycznego i gospodarczego, pewnym wzorcem dla licznych odłamów lewicy przez dziesięciolecia była tu Komuna Paryska).

To była „zmiana systemowa”. Nie było to puste hasło, ale źródło nadziei dla milionów przyduszonych przez system do gleby, ciężko harujących ludzi. To ta nadzieja napędzała ludzi do walki o lepszy świat i to dzięki niej (oraz zdobyczom nauki i techniki) mamy dzisiaj nieco lepiej niż 200 lat temu, mamy więcej praw i trochę oddechu.

Bez tej nadziej na wyjście z tej matni, w której się znaleźliśmy, z tego permanentnego kryzysu nieszczącego podstawy naszej egzystencji jako gatunku, nie ma lewicy. Nie ma ona żadnego sensu swojego istnienia. Pojedyncze reformy „socjalne” wprowadzali i konserwatyści (Bismarck) i liberałowie (Roosevelt). To, co różniło i stanowiło podstawę istnienia całej różnorodnej lewicy była właśnie nadzieja.

Od kiedy dalekosiężne zmiany systemowe zostały wykreślone z programów i praktyki organizacji lewicowych, lewica zaczęła na całym świecie więdnąć, a jej organizacje stały się najczęściej po prostu organizacjami liberalnymi. Przez cały XIX wiek i początek XX lewica starała się wywalczyć swoje miejsce pomiędzy dominatorami: konserwatystami i liberałami. Dziś to wszystko zostało zaprzepaszczone, bo nikt tak bardzo nie uwierzył w hasło „końca historii”, jak mainstream lewicowy. Skoro „demokracja liberalna” i kapitalizm wygrały, to zwijamy nasze podstawowe postulaty i przechodzimy do obozu liberalnego (a w niektórych krajach konserwatywnego).

Lewica, która kiedyś stała głównie na ruchach społecznych i masowych organizacjach takie jak związki zawodowe, czy spółdzielczość, zamieniły się w jakieś wąskie kluby polityków i polityczek, które upatrują jedyny sens swojego istnienia w jakichś roszadach politycznych na stołkach w poszczególnych stolicach. Względnie, zamieniła się w kluby dyskusyjne, które posługując się ezoterycznym językiem, na nowo odczytują taką czy inną lewicową odmianę Tory.

No więc, co robić? Skąd czerpać nadzieję? Dla mnie odpowiedzią bardzo skuteczną był powrót do korzeni, do ruchów społecznych, do „zwyczajnych niezwyczajnych ludzi”. To osoby zaangażowane w te ruchy od lat ciężko pracują, zmieniając krok po kroku rzeczywistość. To osoby z ruchu proabo przeorały świadomość ludzi w tym kraju i dodatkowo spowodowały, że aborcja jest zasadniczo obecnie niemal powszechna (w skali ostatnich 30 lat), to ruch LGBT przeorał świadomość sporej części ludzi w tym kraju (także moją!), obalił absurdalne „uchwały antylgbt”, to związki zawodowe i organizacje pracownicze, bo przecież nie ta wydmuszka PIP, ciągle, tam, gdzie działają sprawnie, bronią praw pracowniczych, a tam, gdzie działają płace i warunku pracy przeciętnie są lepsze niż tam, gdzie nie są obecne, itd.

Osoby, które miały szansę być na którymś ze spotkań ze mną wiedzą, że takich przykładów z kraju i ze świata mogę wymieniać mnóstwo. To ruchy społeczne zmieniają świat, zmieniają prawa, obalają rządy i przede wszystkim zmieniają świadomość ludzi na samym dole, a bez tego wszelkie „zmiany systemowe” są po prostu niemożliwe, albo krótkotrwałe.

To jest moja jedyna nadzieja i motor działania od dziesiątków już lat. Partie przychodzą, odchodzą, a ruchy działają i ryją kanaliki w tym betonie, zwiastując nadejście możliwego innego świata. Sam jestem tego częścią i cieszę się, że nigdy nie poszedłem w „politykę partyjną”, bo tam jest tylko rozpacz, rozkład i odbieranie ludziom nadziei na cokolwiek.

Nadzieja jest w nas, w naszej samoorganizacji, determinacji i systematycznej robocie. Nie w abstrakcjach, programach partyjnych, obietnicach polityków. Tylko my, wspólnie i w porozumieniu możemy cokolwiek zmienić.

Xavier Woliński