Szósty dzień trwa już dziki strajk osób pracujących w Miejskich Zakładach Komunikacyjnych w Bydgoszczy. Strajkujący pojawili się w środę na sesji Rady Miasta.
Pracownicy i pracownice domagają się podwyżek. Żądają przekazania MZK przez władze miasta brakujących 10 mln zł. Mówią, że te pieniądze były już zapisane w budżecie, jednak spółka dostała od miasta 142, zamiast 152 milionów zł.
Na razie udało się zmusić zarząd MZK do dymisji. Nadal jednak władze miasta skąpią na jedną z podstawowych usług miejskich, jakim jest komunikacja.
Tymczasem pracownicy mówią, że problemem są też w braki o obsadzie:
– Brakuje już bardzo dużo kierowców, czego efektem jest to, że do końca maja przepracowaliśmy już ponad 20 tysięcy nadgodzin. Przychodzi limit kodeksowy, za chwilę nie będą mogli już ci kierowcy pracować w nadgodzinach, za chwilę przyjdą urlopy i społeczeństwo nie zobaczy w ogóle autobusów na linii. I nie będzie to żaden strajk, po prostu nie będzie miał kto jeździć – mówi Andrzej Arndt, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej.
Tak więc istnieje zagrożenie, że po prostu nikt nie będzie chciał pracować w MZK bez podwyżek przy takim wzroście cen.
Prezydent miasta natomiast żali się, że „zostaje przyparty do ściany”. Rozmowy trwały, jak mówią pracownicy, od miesięcy bez skutku i ich cierpliwość się skończyła.
Xavier Woliński