Nawet pod poprzednim tekstem, w którym krytykowałem odwieczne narzekanie na „dzisiejszą młodzież” w kontekście lamentów właścicieli gastro na młodych pracowników, pojawiło się oczywiście narzekanie na „czasy i obyczaje”.
To narzekanie jest odwieczne. Starzy zawsze będą zazdrościć młodym młodości. Natomiast obecnie mamy jeszcze dodatkowo przemiany na poziomie materialnych warunków życia.
Jak wiadomo po przejściu do świata „nowoczesnego” nastąpił rozkład rodziny wielopokoleniowej (gospodarstwa domowego, w którym żyją liczni przedstawiciele rozmaitych grup pokoleniowych) w kierunku rodziny nuklearnej składającej się z rodziców i dzieci.
Stworzyło to sytuację większej mobilności i niezależności, ale także mnóstwo problemów, na które nie byliśmy gotowi, żyjąc przez większość swojej historii w mniejszych czy większych stadach.
Nagle na rodzinę nuklearną spadło mnóstwo obowiązków, do których najczęściej nikt nas nie przygotowywał. Stąd też młodzież wchodząca w dorosłe życie sprawia wrażenie zagubionej i początkowo wręcz nieporadnej. Wcześniej żyjąc w szerszym kontekście rodziny wielopokoleniowej oraz w kontekście wąskiej społeczności lokalnej (na wsi), płynniej i łatwiej przechodziliśmy do kolejnych etapów życia. Byliśmy do tego przygotowywani przez starszych członków rodu i grupy sąsiedzkiej ze względu na bardziej społecznościowy charakter naszego życia. Każdy mniej więcej wiedział, co i jak ma robić, a jeśli nie wiedział, łatwo znajdował źródła wsparcia i rady.
Dziś rodzina nuklearna często nie tylko musi radzić sobie w oderwaniu od tej społeczności w ramach jednej miejscowości, ale często rzucana jest z powodów ekonomicznych po świecie. Przykładowo ja jestem osobą, która relatywnie wcześnie wyprowadziła się na stałe ze swojej rodzinnej miejscowości i zostałem natychmiast rzucony na, nazwijmy to, „głęboką wodę”. Bez szybkiej porady ze strony „starszyzny” moje kroki w dorosłość były zapewne dla obserwatora nieporadne, ostrożne, by nie powiedzieć lękliwe. Dominowało też poczucie swego rodzaju osamotnienia, odcięcia od swojej społeczności.
Myślę, że to nie jest wyłącznie moje doświadczenie, ale doświadczenie tysięcy młodych osób obecnie. Z zewnątrz taka młoda osoba musi wyglądać „śmiesznie”. Ale niektórzy zapominają, jak wielkim ciężarem takie jednostki są obarczone. Ciężarem, do dźwigania którego zazwyczaj nikt nas nie przygotowywał, bo już nasi rodzice w dużym stopniu wychowywali się przecież w ramach rodzin nuklearnych, więc utracili możliwości i umiejętności przekazywania wiedzy praktycznej, „życiowej”, kolejnym pokoleniom.
Mamy też zjawisko drwienia z tzw. gniazdowników, czyli osób, które z różnych powodów nie mogą się usamodzielnić. I znowu wchodzi opowieść o „nieporadności”. Wynika to najczęściej jednak nie z żadnego nieogarnięcia, ale z materialnej niemożliwości założenia własnego gospodarstwa domowego.
A wcześniej przecież to, że jeden z synów czy jedna z córek zostawała na gospodarstwie rodziny, było czymś naturalnym, a nie żadnym gniazdowaniem. Teraz natomiast na dobre i na złe mamy taki system ekonomiczny, który wymaga, żeby każda osoba miała własne, osobne gospodarstwo. Ok. Zasadniczo jest to zrozumiałe, ale jednocześnie cały wysiłek zorganizowania, także finansowego, takiego gospodarstwa przerzuca na jednostki. Wsparcie szerszego „kolektywu” niż rodzina nuklearna jest małe albo żadne.
Zanim więc ocenimy „dzisiejszą młodzież”, weźmy pod uwagę, ile presji i wyzwań przed nimi stawiają obecne warunki systemowe. Warunki, które wiele wymagają, ale niewiele dają wsparcia, żeby te wymagania zrealizować. Stąd rodzą się rozmaite frustracje, kanalizowane niejednokrotnie przez prawicowe partie w rozmaitych dziwacznych propozycjach rozwiązania ich problemów. Polega to jednak nie na rozwiązywaniu ich materialnych przyczyn, ale proponowaniu absurdalnych indywidualnych strategii w rodzaju „wizualizowania sobie bogactwa”.
Nie gadajmy głupot o młodzieży, tylko zastanówmy się nad przyczynami określonych zjawisk i nad wymyśleniem jak temu zaradzić. Samym narzekaniem jeszcze świata się nie zmieniło.
Xavier Woliński